Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

poniedziałek, 8 marca 2010

Girona, 28 lutego 2010


Niewiele przystanków do końca Oliwki zostało. Ostatni tak naprawdę. Oto jest Ci on - Girona. I to nie o lotnisku będzie, choć mogłoby, jakoże znamy je lepiej, niż miasto.

Żal trochę, żal, to prawda, było jechać do Girony, gdy Barcelona tak blisko. Ale co zrobić? Tak blisko a jednak tak daleko, nie wiadomo, czemu nazwali lotnisko "Barcelona-Girona", równie dobrze mogli je nazwać "Pekin-Girona", Barcelona wcale daleko, hen hen w dal, ku morzu.

A może i dobrze, bo Girona niezła panna.

A drodze doń spotkaliśmy (my, tym razem bez Barego, chlip chlip) Tomka, który zagadnął nas, polubił chyba, bo trzymał się aż do kresu podróży. Powędrowali na miasto, kawę wypili, miły chłopak. Poczęstował nas każdym jedzeniem. Wspominam go dobrze po dziś dzień, a należy mu się. Znosił dzielne nasze wahania nastrojów. A wahania to były najgorsze od zarania, wiadomo, jak bywa przy końcu podróży. A z Gliwic jest Tomasz, więc potem pozwoliłam sobie zaproponować mu podrzucenie go, samochodem moim własnym, czyli taty, czyli wuja.

A dobrze wypadł na jednym zdjęciu. JEDNYM!

Girona za to, jest wielkości Jastrzębia Zdroju, pod względem liczby mieszkańców. Kocham Jastrzębie, nie wrzucam jemu, ale myślę, że na tym kończy się lista podobieństw między Gironą a Jastrzębiem.

Rzeka piękna płynie przez Gironę, a brzegiem jej ciągną się charakterystyczne dość budynki, kamienice takie. Kolorowe. Jak słońce przyświeci, to piknie, aż żal nie mieszkać tam. I Katedra i starówka. Wikipedia pisze, że najlepiej zachowana średniowieczna starówka. Czy tam jedna zy. O katedrze też się mówiło, że największa gotycka na świecie, ale wpisuję w gogle i wpisuję i nie, w Sewilli największa jest, masz ci los i życie masz, nie pogodosz. Mosty nad rzeką też, nie wielke aż tak są, ale co jeden, to ciekawszy. Patia obecne, acz już nie renesansowe, żegnaj Jaenie...

Jest też dzielnica Żydowska. Ciekawie, ciekawie..

I to tam właśnie, wzion człowiek ostatni oddech hiszpańskiego powietrza w tej podróży, w tej przygodzie. W samolocie, iście swojska atmosfera, Polak na Polaku. Adios!

Przyjaciele! Ewunio, Łukaszeczku, Barteńku: bez wielkich słów, bez patosu (a pasowałby bardziej, niż cokolwiek). Piękna to była podróż, pielgrzymka do ziemi oliwy. Bez Was, z kimkolwiek innym, nie byłoby tego, co było z Wami.

Chłopaki.. tylko takie nam zostały
Girona zaskakuje. Co to w ogóle jest??
Turistic and modern
Ochjoj, od razu widać, że nie Andaluzja
Z nowym przyjacielem
Pomnik kobiet myślących
Tylko w Gironie możliwe było takie zdjęcie

niedziela, 7 marca 2010

Úbeda, 23 lutego 2010


O Ubedzie krótko. Częścią Olwiki była. Wepchnięta do misternego planu oliwki. Opłacony przewodnik, Ubeda zaliczona.

No właśnie. Chwała przewodnikom, przeto nie wiadomo czym człowiek zostanie w przyszłośći, dużo wiedzą też, nie powiem, że nie, ale niech to coś, to nie to samo, jak prowadzą cię i mówią. Piękne miasto jest, urodziwe, ale nie poczułam go w ogóle. Czasu nie było na figle (raz). Padało też, deszcz przeszkadza, a był mocny.

Ubeda jest podobna do Baezy, więszka tylko ciut i ważniejsza. Wpisana do UNESCO. Święte miasto. Kościoły, kaplice, rzeźby, dzwony i what not. Ulice też są piękne, a deszcz to dodał im tajemniczego uroku (szkoda jeno, że był mokry). Kamień, kamień, wszystko z kamienia.

Styl renesansowy panował, i dobrze, bo schronił się człowiek przed deszczem w patiu. Za kawę zapłacić un euro.

Sacra Capilla de Salvador
Juaniiiita
Kamraci
Iglesia de San Pablo
Przyjaciele z Polski zapoznani tamże, Kasia, Tomasz,
Mokro...

Madryt, 22 lutego i 27 lutego


Każdy wie, że są dwa Madryty. Równym sposobem, są też dwa USA. Wiem, że to może być szok, człowiek jednak jest w stanie oswoić się z tą myślą. Niestety też, potem zaczyna się wszystko mieszać, bo dwa Madryty są dość podobne do się. Nie zamierzam komplikować sprawy i ustalmy na potrzeby posta, że jest jeden Madryt.

Simplemente, w Madrycie byliśmy razy dwa. W drodze do Baezy i w drodze z Baezy. A podróżnikami znów: Jam, Ewam, Łukaszym i Barym.

Maaaaa-aaaa-a- DRYYYYT!! (śpiew operowy)! Madryt stolica! Madryt królestwo Hiszpanii! Madryt kwintesencja hiszpańskości! Na górze pranie, na dole mycie, Madryt, życie jak w Madrycie!!

A gdzież tam! Chcecie Madrytu? Chcecie zdjęcia z lampą błyskową? A proszę bardzo, tylko potem nie do mnie. Otóż, Madryt. Racja też, że na złą pogodę trafiliśmy. Nie chcę mówić, że nie urzekł mnie, czy że mi się nie podobał, ale.. nie ma tam tej hispadnidad, której szukam (wszędzie, w Jastrzębiu też).

To zaraz o nim, a najwiepierwej o tym, jak to nie jednego kamrata spotkaliśmy na swej drodze. Bareczek wytrzasnął kolegę z Madrytu na potrzebę atrakcji. I to nie raz, bo dwa. Za pierwszym, Alan (który nawet gdyby nie nazywał się Alan, byłby Alanem z ksywy, a zabawiał nas chłopczyk równo. Takich ludzi można spotkać tylko na couchsurfingu. Pozował pięknie do każdego zdjęcia, uwielbiłam go za to.), za drugim.. hm, jak on miał na imię? A! Diego, no włąśnie, ale chłopaki same się poszły bawić, nie wiadomo wiele o Diegu.

My tu Diegu Diegu, a hitu prawdziwego nie przywołałam. Ilona!!! Ave Ilona! Nie można się dziwić na powstanie kultu Ilony. Zawdzięczamy jej życie, bo gdyby nie ona, nie żylibyśmy już, na pewno. Ugościła nas pięknie w czeluściach Madrytu, wstała o 4.30 rano, nie każdy się na to odważa. Wesoła dziewczyna z niej, polecam. Z pochodzenia, przyjaciółka Ewy.

I tak zwiedzili: Park Retiro, Plazów moc (Mayor, Sol...), Palacio Real (o którego przyszło mi walczyć w klatce, na dziedziniec jednak nie zaszli, 7 euro, rozbój w biały dzień, od razu wiadomo z czego żyje król, a to ci skurczybyczek). Catedral de la Almudena, świątynia Debod, Gran Via.. możnaby wyliczać. Chyba standardowo.

Jak już nie wspomniałam, Madryt nie jest tak hiszpański, jak mógłby być. Trochę jest, ale po prostu, jest kolejną stolicą Europy.. .. nie da się tego ukryć. Ale też ganić za to nie chcę, na Madryt cieszę się wciąż i pamiętam po dziś dzień. Dobrze się zorganizowali chyba, każdy zachwycał się stacją REFNE, albo też metrem do samego Terminalu na lotnisku. Madryt, porządne miasto, turyści zadowoleni. Klimat czasem ma.

I wstąpili: na churros nieopodal Prado, każdy musi zjeść w Hiszpanii churros i każdy musi objąć palmę, no co ty, Łucio, nie wiesz? Na tapas, raz, Ilona znała klawe miejsce, najeść można się, wielkie świniaki podają.

Lecz przede wszystkim, najbardziej nam znane z Madrytu lotnisko. Największą atrakcją jego to to, że na terminalu 2 nie ma punto de encuentro i trzeba dobrych kilkunastu minut, żeby przemieścić się z terminalu na inny. Nie najtrudniej też przeskoczyć przez bramki w metrze, ale tylko wtedy, gdy bilet nie działa i gdy z drugiej strony asekuruje Bary.

Tyle o Madrycie, wspaniały był to czas. To może tak, Podziękowania wielkie w tym miejscu może dla Ilony, którą kocham po dziś dzień, a przy okazji Madrytu też, wspomnieć może raz można, pozdrowienia trochę dla pani Joanny Stachoń, która od pierwszego dnia naszej znajomości, gdy tylko nauczyła mnie słow "hola" i "yo soy" wiedziała, żem Madrileña.

Perkeeee?? PERKEE NOS DEJASTEEE??
Madryt od kuchni
Ale słodziaki
Jak działą granie na kieliszkach?
FLAMENCO!
Pierwsza ZARA
Ulice Madrytu
Palacio Real i lampa
Jak działa płaskorzeźba?
Juan Pablo II, znajoma twarz
Bareczek i Ilona odnaleźli wspólny język
Ogrody przed Palaciem
Fontanien moc, aż nie wiadomo co robić z nimi
Chyba tylko fotografować
Wielkie kolegi
Romantyczna esceneria
Nocne randki schadzki
Sol Sol Sol... (ballada o solu)
Dziwy parku Retiro
Piękność parku tegoż
Drzeweńka. Jak one działają?
Stolicowo, 2, 3.
Wystawa dziwów
Prohibido el paso - moje ulubione
Sergio Wandal Bastard P.
Notatki zawsze i wszędzie. Gdzie ich nie bylo?
Optujecie we flaszeczkę?

piątek, 5 marca 2010

Baeza, 23-27 lutego 2010


Niepojętym, ile człowiek musi się namęczyć, co by posta jednego wypocić. Dajta spokój, żyć tu się nie da. Głupio trochę użalać się nad sobą, nie wspomnę zatem, jak komputer nie działa mi od stu wieków, na klawiaturze nie mam "i", albo jak nie mogę (do wczoraj nie mogłam) przestawić klawiatury z niemieckiej na polską. I cały tydzień człowiek czekał na napisanie posta, nie ma gorszego nieszczęścia na świecie.

Baeza.. a! Bo tak się to miasto nazywa, w żargonie lingwistów znana jest pod krypotnimem "Oliwka". Znajduje się w Andaluzji, mała mieścina, 15 tys mieszkańców, czyli tyle, co Skoczów (miasto, gdzie jest tylko basen, a poza basenem nie ma nic). Razem z Ubedą, wpisane są w listę UNESCO (Baeza, nie Skoczów). A jeszcze zanim wytłumaczę Oliwkę, Baeza mieści się w prowincji Jaen, zwanej "Rajem na hiszpańskiej ziemi" (Paraiso interior de España). Region słynie właśnie z Oliwy, a produkują jej tam więcej niż w całych Włoszech. Na własne oczy widziałam, widziałam plantacje oliwek wszędzie|, wszystko tam jest plantacją, a oliwkę czuć na każdym kroku.

A zatem my (MY, każdy wie, kim są "My"), jako wielcy znawcy i degustatorzy oliwy z oliwek, tudzież oliwek, udaliśmy się na VIII MIĘDZYNARODOWĄ KONFERENCJĘ KUCHNI OLIWY Z OLIWEK VIRGEN EXTRA. owszem, zapytano nas, skąd taki wspaniały pomysł, aby zaprosić na taką imprezę 7 lingwistów, na co nasz mistrz dyplomacji - Juana, rzekła z klasą, jak "od kuuuumpla mamy wejściówki".

My: to Ewa, której (bez wielkich słów) serca bym odkroiła sobie własnym paznokciem, co by jej nieba uchylić, czy jak się tam mówi. Łucio, który dobrym był przeżyciem, Łucia nigdy nie za wiele, oraz Bary, zwany też każdym innym imieniem na B. oprócz Bartka, z którym zaprzyjaźnił się człowiek i przyjaciółmi jesteśmy po dziś dzień no i.. ja. I tak my, przetrwaliśmy Oliwkę, a warunki były każde. Po jahę, tarzanie się w błocie i oliwkach ze śmiechu, poprzez ospałość, zmęczenie i zamulenie po najgorsze słowa i próby przyjaźni.

A jechaliśmy trochę w ciemno. I ciężko się docierało do miejsca. Jedna przesiadka, druga, jeden przystanek drugi trzeci czwarty, każdy wie, że Jastrzębie Zdrój jest normalnym postojem w drodze do Madrytu. I martwiliśmy się też trochę, że nie mamy śpiworów. Ale.. opłacało się!! JAK BOGA KOCHAM, opłacało się, doprawdy nie wiem nigdy, skąd ja mam takie szczęście, ale wartałobyło uczyć się hiszpańskiego przez ostatnie 5 lat tylko po to, żeby spać w tym hotelu. Wpadli do niego, a tam patio. Renesansowe, bo takie ma tam każdy w swoim mieszkaniu. Pokój taki taki, marmury i kamień, umywalka dla zakochanych i szampan w lodówce (płatny, o czym przekonały się nasze portfele). Każdy kelner w tym hotelu i turndown przypominały mi New Park Manor (mmm... ).

Ale nie po to przyjechali, żeby w hotelu siedzieć, sora. Codziennie konferencja. O oliwie. Z oliwek. Wykład o drzewach oliwkowych i oliwce. Stopień kwasowości, dojrzałość, okres zbierania i pokazy gastronomiczne. Z dziesięciu Makłowiczów. Czasem niezgorsi byli, na przykład Sergio Bastard, zwany Prymakiem dla zmyły. Ależ on zagotował. Tylko chłopy gotowały (machismo?)

A potem atrakcja atrakcyj.... JEDZENIE!! Drugi raz nie popełniliśmy tego samego błędu i z umiarem zjedliśmy śniadanie hotelowe, bo już o 10.30 czekała na nas pausa y cafe, a tam: oliwa, pomidory, grzanki. Impreza stojąca, przemieszczać powinno się było i rozmawiać. Czasem włączyła się śmiałośc i przybywało odwagi żeby zapytać Kala, how are you, bo ludzi ciekawych moc. Ale o nich zara. Espektakulane było jeszcze Almuerzo, czyli obiad, gdzie było milion dań, ciężko było wyjaśnić ich pochodzenie, nawet Hiszpanom. Owoce morza w każdym daniu, nawet w deserze się zdarzyło, paella raz.. takie takie. I wino. Wino, aż upadłby wnet organizator sam, Martin.

A osób była wielość, narodowość każda, stereotyp zaostrzył się u każdego.

Japonka nigdy Cię nie zdradzi, bierz Japonkę, pókiś młody. Gotują też pięknie, pałeczkami robią każdą rzecz i uczynili obiekt niemożliwy: prostokątną tortillę. Atrakcją największą ich pokazu: Japoneczka, sprawdzająca temperaturę najwrzącej oliwy palcem. Zaprzyjaźniłam się z Japońcami, zaliczyłam też zawiadiacką przygodę z Nikonem, który sprzętem był na schwał. W nagrodę za rozmawianie z nimi otrzymaliśmy dwie zupki chińskie (japońskie może chyba) i ręcznie robione wykałaczki.

Amerykanie, zwani Kal i Kala (Kalowie), od Kalifornii. Cecha ich, dziwna bardzo i niespotykana to amerykańskość. Oni byli tacy amerykańscy, że każdemu pozostało coś z Ameryki od tamtej pory. To była ciężka próba, o mały włos nie wymsknęła nam się teoria o dwóch USA. Bo każdy wie, że są dwa USA. George Washington z piewrszego USA wygląda inaczej niż George Washington z drugiego USA.

Anglicy, loża szyderców. Dla nas urodzili się na wygranej pozycji, bo można ich było uwielbiać za akcent. Słysząc ich, miał człowiek wrażenie, że są inteligentni, w końcu na ILSie tylko inteligentni ludzie mówią z takim akcentem (Koń, Łucio itede). Po kilku minutach wiadomym zostało jednak, że są nie najbystrzejsi. Nie wspomnę może o tym, jak na swojej prezentacji zrobili fish and chips, dajta spokój.

I inni Niemcy, Czesi, Włosi, PowerRangers. Rafa (zwany Farą), nasz idol, tłumacz symultaniczny, sprawował się pięknie w swoim fachu, został też naszym kolegą, mowił nam cześć. Zawarliśmy znajomość dyplomatyczną, wymienili się z Juaną wizytówkami (wizytówką jego).

A po godzinach... różnie. Codziennie tapas, tapas y cañas, żyć nie umierać. Zawsze ci dadzą jedzenie do piwa, gratis. Wszędzie powinno być tapas zawsze, w każdym miejscu na ziemi. Ale wtedy Hiszpania nie byłaby Hiszpanią nigdy więcej. I rozmowy przy tapas, z Juaną i Joanną. Español con Joanna. Rozmowy nietrywialne, dyskryminacja kobiet, religia i macierzyństwo. Spacery po mieście i wycieczki z przewodnikiem, spacery nocne.

No właha, miasto. "¡Campo de Baeza, soñaré contigo cando no te vea!". Cieżko powedzieć, ale można, tak pięknie, jak nigdzie. Małe miasteczka hiszpańskie mają niepowarzalny urok. Hiszpanie potrafią zadbać o nie. A raczej potrafili w średniowieczu, renesansie itede. Na historii sztuki nie znam się (jeszcze, bo zamierzam być kiedyś znawcą z każdej dziedziny), ale renesans był tam, to właśnie patia, barok i katedra. Jeden budynek wpadł w pamięć każdemu, było kiedyś seminarium, ale przestało z powodu wyuzdanych rzeźb. Place są piękne i uliczki kamienne. Uniwersytet. Na ławce siedzi Antonio Machado, poeta z Baezy. A co najlepsze, wszystko jest tanie.

Raz jeszcze zabyliśmy w Zamku nieopodal, gdzie uraczyli nas Kolacją średniowieczną, a wkoło biegały błazny, ogniojadacze i dziewoje, a na podwórzu pojedynek rycerzy. na stole zaś tradycyjna kolacja hiszpańska, czyli orzeszki, chipsy, krewetki, pomidory, kalmary, kaszanka i inne drobne zakąski plus (oczywistem) oliwa z oliwek i piwo co po dla niektórych.

Pamiętam też Muzeum Oliwki, jakoby to było wczoraj, a było to tydzień temu. Fabryką oliwki było nigdyś muzeum, a ogóle to wygląda jak kościół. To tam, pozwoliliśmy sobie na sesję rozbieraną w gaju oliwnym.

Było tak pięknie.. TAK PIĘKNIE. Taki wyjazd nie zdarzył się jeszcze w moim życiu, a krótkie ono. Nawet pogoda, bo deszczowa, niczego nie zepsuła. Jak to mawia Łucio: "Zawsze chciałem mieć takich przyjaciół..", po czym tarza się na podłodze ze śmiechu i kpiny z nas. Zawsze był konsekwentny.

Po tych wszystkich wydarzeniach nikt nie spodziewał się, że Oliwka dobiegnie końca. A ostatni dzień nadszedł. Zaleca się uważanie na nas, wszak objawy uzależnienia od oliwy z oliwek mogą być ciężkie. Na pewno dali do oliwy narkotyk, żeby rozprzestrzenić uzależnienie na cały świat, a gdy raz już się padnie ofiarą, dalej uzależnienie może rozchodzić się drogą kropelkową.

Oliwkowa zagłada świata rozpocząta...

Zachęcająca pogoda w 1 dzień
Baeza nocą
Flag nigdy nie za wiele
Mondarina
Rozglądający się turyści
Łucio i Ewa, naprawdę mają mało zdjęć razem
Łucio i Ewa
Napisane krwią byka
Tubylcy
En la calle baezana
Nasz kumpel
Łucio z damami
Juana, Rafa, Joanna, Martin, czyli plejada gwiazd
Zamek z nami, my z zamkiem beze mnie
Tak wygląda Oliwka
Randki schadzki w gaju oliwnym
Sesji rozbieranej w gaju ciąg dalszy
Opowiedzieć Wam, jak nie lubię oliwek?
Takie tam dziwactwa w zupie
Bareczek się zajada
Winda zadowoliła nasze standarty
Pierwszy znawca oliwy.. i degustator
Prezenty też były
Degustacja
Wszystko na bazie oliwy z oliwek
Piękna Kasia, przyjaciółeczka koleżaneczka z Polski
Akwedukt, los manueles buenod te diran mucho de aqueductos
Baeza z rana jak śmietana
Pilni uczniowie
Trzba mieć stajla, ale można go łatwo zgubić
sesja potraw
Wieczorek zapoznawczy (po raz setny)