Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

czwartek, 12 sierpnia 2010

Lębork, 1-3 sierpnia 2010


Wiem wszystko o Lęborku. Znam go tak dobrze, że sama mogłabym z wielką prezcyzją stworzyć drugi Lębork w Jastrzębiu. Można zrobić.. jak ktoś lubi i ma czas.

Odwiedziłam w Lęborku zaznajomioną rodzinę Sierzputowskich z winy Izy tego samego rodu, która jest dziewczyną mego brata, ale niech imię jego nie zabrzmi, bo po co? Wszak nie było go, hihi (diabelski śmiech, a nie od dziś wiadomo, że mam diabła w rodzinie i to nie jest nim Maciej). Iza ugościła mnie najpiękniej. Dobrze jest być gościem.. to moje nowe hobby. Strzeżcie się przyjaciele zamieszkujący w ładnych miastach, albowiem gotowam Was wykorzystać bez skrupułów i tym razem Iza stanęła na lini strzału, nie można więc powiedzieć o niej, że kule się jej nie imają, jako to się zwykło mawiać o Washingtonie. Hm, naprawdę niezmiernie mi przykro, że nie macie historii USA w małym palcu.

Iza nie tylko pokazała mi Lębork wraz z jej bratem najszanownym Cezarym, acz wzięli mnie też do Łeby, gdzie w końcu zobaczył człowiek ruchome wydmy. Nigdy nie rozumiałam ich fenomenu, książki do geografii nie są tak fajne jak Iza. A wyprawa to była niełatwa, zmókł każden z nas tak, że nie mogłam z nami samymi wytrzymać. Bo z łeby do wydem to nie takie hop-siup ni kiełbie we łbie, trzeba dostać się, w deszczu da się też. Wszystko się da. Nie da się tylko pisać formy "da się", bo jest niepoprawna.

I&C pragnęli przekazać mi każdą wiedzę o ich mieście rodzinnym i, jak to w każdym rodzaju nauki występuje, los zadbał też o program ukryty, bo niepostrzeżenie przekazali mi zamiłowanie tymże miastem i nigdy nie powiem, że jest brzydkie albo głupie. Lębork ma swoją ulicę reprezentacyjną, a zwała się ona.. hm.. no właśnie, powiem, że Staromiejska, ale jeśli nie, to mój przewodnik ma prawo mnie oczernić publicznie. Na tej światłej uliczce są wszystkie rzeczy, których cywilizowany człowiek potrzebuje, a mianowicie bary. Nawet udaliśmy się do jednego onego w celu consumismo. Jak jednak upodlenie padły nasze oczekiwania w gruzach, gdy super-hiper-mega-alternatywny bar "Jedynka" zamienił się w.. zamienił się w.. ww.. . ww.. (ciężko o tym mówić).. "Stella Cafe". Ale nie to było najgorsze! Wyobraź sobie człowieku, że było to gniazdo kobiet!!! Przy barze: kobieta, kelnerka: kobieta, sprzątaczka: kobieta i nie wiem co jeszcze: kobieta. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie poniżył.

Wracając do Lęborka, pragnę zauważyć, że poza tym, że wiele się dzieje na Staromiejskiej a mama Izy TAK gotuje!!! BOŻE JAK ONA GOTUJE!!!! Równie godną uwagi atrakcją jest Lęborska Droga Świętego Jakuba, to ci heca, fiu fiu. Ta sama, którą niegdyś ongiś przeszłam z dziewczynkami, zaczynając jednak nieco bliżej celu. Lębork, prawdę mówiąc, jest bardziej przesiąknięty świętym Jakubem niż ja. Sanktuarium, muszle, relikwie, pieczątki .. takie takie. Nie wspomnę też, jak można kupić laskę swiętego Jakuba w piekarni, ale akurat zabrakło. Ale za to walczyłam w klatce o pieczątkę, tę zyskałam! Powiem też, że w Lęborku zaklęta jest dusza (że tak się wyrażę), prawa miejskie ma od pięciu miliardów stu osiemnastu lat i ma takie stare budyneczki i mówi mi Iza, to jest młyn, a to cośtam (bardzo treściwe słowo), można się cofnąć w czasie, jak ktoś lubi i ma czas. Są też dla mnie czymś wyjątkowym budynki poniemieckie, na których nie znam się oczywiście, bo moja jedyna wiedza o Niemcach sprowadza się do niewiedzy. Jest też ratusz, gdzie (nie wspomnę może tego, jak) burmistrzem jest wcale-nie-tak-obca mi osoba, dasz człeku wiarę?

I jeszcze (nie) wspomnę o Łebie słów kilka. Jedno. Łeba, gdzie zawsze pada. Zawsze gdy jestem w Łebie, to pada (raz). Zmókł każdy, ale odmókł przy grzańcu. Wydmy są... zboko. Duże i żółte, warto skoczyć z nich i wykąpać się w morzu, co uczyniłam bez dwóch zdań (a oni, nie wiem czemu, siedzieli w kurtkach). Nie zabrakło też bułek z kurczakiem i majonezem, lodów kręconych i płatnego wejścia do Parku Narodowego.

To był piękny wypad, lubię takie. W podzięce rodzinie Sierzputowskich dałabym im chleba z masłem, alem go zjadła.'

Z cyklu: obiekty ciekawe: TOROBUS
Zachęcający dworzec Łeby
Rowerowo do Łeby
Jezioro Słowińskie i mój zachwyt nim
Prawdziwa atrakcja turystyczna
Nie ma to jak pustynia
Relaks się należy
HOP
Taki lampek chcę
dobre klimaty lęborckie
Osławione LO1
Lębork nocą
Rodzinnie
Dwa gołębie..
Tu było... zboko
Staromiejska za dnia
Apteka przy browarze
Dzieła Izy
Dzieła Izy dwa

wtorek, 10 sierpnia 2010

Porto, 2-4 lipca 2010


Generalnie (bo to modne dość ostatnio słowo) widziałam Porto z myślą, że to najpiękniejsze miasto świata, a już na pewno najpiękniejsze, jakie niejedna osoba w życiu widziała. Ale strach o życie odejmuje uroku miastom, to samo spotkało mnie w Łodzi. Szczęśliwie, całam i zdrowam.

Czy już? Każdy mnie zabił za W OGÓLE wymienienie nazwy miasta Łodzi w poście o tak cudownym i wspaniałym miejscu, jakim jest Porto??

Ej (też modne powiedzenie), nie powiem, Porto jest tak piękne, że... tak piękne, że.. że myślałam, że umrę. Bo co miałam zrobić, widząc tak piękne miasto?? Na szczęscie nie byłam sama i nie umarłam. Ja, Ewa i Magda (doprawdy, nigdy nie zdarza się to trio) rozpoczęłyśmy Camino de Santiago z Porto, miasta w Portugalii. Supercena biletu z Madrytu - 2 euro, codziennie oprócz poniedziałków i hej ho hej ho, do Porto (a raczej z Porto) by się szło.

Zwiedzałyśmy pięknie Porto przez dni sztuk dwie. Poznałyśmy wtedy niewielu kumpli w porównaniu do Camino. Ale nie dziwi mnie to, na miejscu tubylców też bałabym się zagadać do tak oszałamiających blondynek. Niemniej, powodzenie nasze sięgnęło zenitu, wystarczy mieć białą skórę, a oni myślą, że jesteśmy fajne, mądre i wyluzowane. Dlatego człowiek lubi jeździć do Hiszpanii i tych innych. Gdy tylko wraca do Polski, znowu myślą, że jesteśmy chamskie, głupie i wredne. Już sama się dawno pogubiłam i nie wiem kim jestem, niczym Tarzan w bajce "dzieciństwo".

Byłyśmy w najfajniejszym hostelu na świecie, a zwał się on "Black and White Hostel", polcecam bardzo, nie brakuje w nim nic, acz nieco daleko jest od centrum. My jednak dałyśmy rade na pieszo dać i do centrum i na plażę. Śniadanie nam dali i nawet jest patio, które służy na rozmowy wieczorne.

Porto ukazuje sobą wiele twarzy, ma twarz morską, rzeczną, portową, staromiejską, nowomiejską, kafelkową, przemysłową, nocną.. brudną, niebezpieczną i obleśną. i BARDZO mi przykro, nigdy tego nie chciałam, ale nie mogę się wyzbyć z pamięci strony niebezpiecznej i obleśnej. Wiadomo, że każde miasto ma takie miejsca, ale ,ekhm, żadne miasto, które widziałam nie ma AŻ TAKICH miejsc (no chyba, że Łódź). Prawda jeste taka, że nawet nie chcę wchodzić w szczegóły... to może przejdę to twarzy staromiejskiej. Zaraz po obleśniej to ta najbardziej się rzuca w oczy. No dobrze, kamienice w Porto są conajmniej charakterystyczne. Bardzo stare, trochę zaniedbane, mają swój urok, a poza urokiem mają też czerwone dachy, które pięknie prezentują się z góry. Z całym szczęściem, można wszystko zobaczyć z góry, wieży, torre. Na budynkach są charakterystyczne (może słowo to zastąpię skrótem "c") kafelki, więc w Porto można się poczuć jak w wielkiej łazience. A jeśli ktoś ma w łazience łańcuchy choinkowe to w ogóle.

Przez centrum płynie rzeka a ta wpada nieopodal do oceanu, więc pewna doza jazdy jest czymś, co pewnie ma szansę wystąpić. Są więc mewy i glony. Wieje bryza, a szanty się same śpiewają.

I występuje moc obiektów, które nie zawsze da się w pełni zidentyfikować z daleka, na przykład dwa lwy i pół człowieka, które mogło uchodzić też za 2 ludzi i pół lwa. Nie wspomnę, jak ujrzałyśmy pomnik ludzi, którzy umarli ze śmiechu, a tam wolne 2 miejsce, na pewno dla nas. Nie omieszkałyśmy wstąpić. Albo Beatlesi na balkonie, a to ci.

Po tym całym Porto wypadało ruszyć, choć już wydawało się, że Camino ma nigdy nie nadejść. Nie wspomnę, jak pierwszy ułamek odcinka camino przejechałyśmy metrem, ale tak zalecał każdy na blogu na internecie. Warto zaufać internetowi.

Porto. Jak najbardziej. Wstąpcie.

Serducha
Budynki bywały też piękne
Kumple z parku
Kup schabowego
Nasz kumpel z Bangladeszu
Katedra wśród brudu i szlamu, 2
turistic tur
Przepraaaszam... BARDZO
Zakup ping-ponga, czyli śpiwora
let feria begin!!!
Rilaks