Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

sobota, 30 października 2010

Barcelona, 8 - 11 lutego 2009


Jak pisać tego bloga, to pisać, a nie! Z grubej rury będzie, proszę ja Was państwa serdecznie! Z grubej rury! PROSTO Z MOCHU! BarcelonaCity, może obiło się komuś o uszy, albo jedno ucho chociaż. Takie małe miasteczko w Hiszpanii, raczej mało znane.

Barcelona była dla mnie bytem ważnym, z powodu takiego, że był to pierwszy mój taki wyjazd. Sama ja, w wieku niemowlęcym (lat 20) w wielkim mieście, wśród porywaczy, złodziei i handlarzy narządów. Do dziś codziennie, gdy budzę się rano, sprawdzam, czy mam wszystkie palce. Pamiętam to dobrze... był letni (letni od lutego) poranek czasu ferie zimowe, a ja, każę mojemu niestrudzonemu tatuniowi podwieźć mnie na lotnisko. On się nawoził, nie powiem. Byłam wtedy prawdziwym turystą, a rzecz jest taka, że nie lubię wyglądać, jak turysta, wolę wtopić się w tłum. Śmieszy mnie trochę widok Japończyka z lustrzanką i wzrokiem wlepionym w mapę, a nie miasto. Choć, prawdę mówiąc, wcale nie jest to ani dziwnie, ani śmieszne. Sama tak robię... DOBRA! do rzeczy, wariatko! byłam prawdziwym turystą, ale prawie prawdziwym, bo oprócz mapy miałam kompakta, a nie lustrzankę. Ale co z tego, jak pół roku po tym straciłam wszelkie mojon twórczość?? Z kilkuset zdjęć ostało się pięć (rym). Czuję się, jakbym.. straciła.. kilkaset zdjęć. plusy tego są takie, że nie zamęczę nikogo setkami tym razem zdjęć, ale pięcioma.

A tak, i Barcelona. Jak na pierwszy wyjazd w wieku niemowlęcym, poradziłam sobie chyba dobrze, w końcu trafiłam z powrotem do domu (a może wcale nigdzie nie byłam, hie hie?). Z rzeczy dobrych, które miałam we krwi od wieku preniemowlęcego, z chęcią obeszłam całe miasto na piechura, zobaczyłam każdy zabytek i przywiozłam dary dworu hiszpańskiego, czyli wino i turrón. Co jeno mnie nie wyszło to wydatki. Nie zdawał sobie człowiek sprawy z tego, że może spać w najtańszym hotelu świata i będzie gites. A nawet lepiej. I wydał człowiek fortunę na jakiś, niech go szlag, odstrzelony hoteleniek, w którym nudziłam się, a formą mojego spoczynku były słodycze hiszpańskie (ale nic do nich nie mam) i tivizor. Był to błąd, I know, ale dobrze było i tak. W każdym bądź, gdy wyślę swoje dziecko w wieku niemowlęcym do Barcelony, opowiem mu wpierwej o dobrodziejstwach tanich hosteli i chouchsurfingu.

Przede wszystkim poza tym w dodatku też poznać ludzi można wtedy, a inaczej to trudniej. I kumpli miałam NieAżTakWielu. A, jeśli nie licząc moich kumpli z Barcelony/Katowic, których pamiętam po dziś dzień. Niepozorne dresy, które siadły koło mnie w wizzairze byly pełne niespodzianek. Okazali się nie tylko lekarzami w Katowicach, ale też bardzo gadatliwymi chłopczykami. Szkoda tylko, że pamięć ludzka zawodzi po latach, bo mogłabym napisać biografię jaką, albo co. O wszystkim mówili, bardzo się zakumplowaliśmy, może to te whisky? Pani steward pozwoliła. Lekarze to mają, proszę ja Ciebie, układy. Nevertheless, pomogli mnie potem, bo jakoże byłam w wieku niemowlęcym, zaprowadzili mnie na Placa de Catalunya. A była to 7 rano...

...a dalej już było nudno. Couchsurfingu, mój Couchsurfingu.. czemuś mnie opuścił??

MIASTO!! No weźta, co można nagadać na Barcelonę? Przecież wiadomo, że to trendy zwidzieć Sagradę Familię, albo Ramblas. No i espańol.. espańol tu i tam i wszędzie. FIGA!! Można! O co chodzi.. chodzi o to, żeby nie wpaść w błoto, a tak poza tym to też o to, żeby miasto nie było tylko sławne. Nie mam nic do Sagrady Familii, jak Boga kocham, wszystko to, co jest na pocztówkach jest rewelacyjne i tak dalej, ALE! Ma człowiek prawo się zagubić w wielkim mieście. Poczuć przytłaczającą woń tłumu... kocham Barcelonę, ale wolę trochę mniejsze miasta w Andaluzji, czy Galicji. Doceniam tę nieprzecięntność Barcelony, w końcu z jakiegoś powodu lgną doń tłumy imigrantów. Ale wraz z nimi zatraca się coś, chyba to, czego szuka w Hiszpanii student hiszpańskiego. Czy po Camino de Santiago nie spodoba mi się już żadne miejsce na świecie??

To było opinia. Teraz nieopinia. Najpierw zobaczyłam Kolumba, stał sobie na kolumnie. Od niego wszystko się zaczęło. A potem morze... i stare miasto, czyli Barri Gotic, o tak, do starego miasto nie mam NIC. Jest wyjątkowe, tym bardziej, że byłam tak o przed południem, tj przed falą tłumskiej dziczy. Widziałam też las Ramblas, a jakże. Jest to najbardziej znana ulica Barcelony. Jeden wielki konkurs próżności. Zara jest tam obciachowa. Park Guell, ot miejsce!, spod ręki Antonio Gaudiego. Park miał być osiedlem willowym, acz jest parkiem i dobrze mu z tym. Jest bajkowy, a najlepszą jego cechą, biorąc pod uwagę fakt, że jest na wzgórzu, są prowadzące do niego RUCHOME SCHODY! geniusz Gaudiego nie zna granic.

Jego geniusz może nie zna, za to geniusz wykonawców Sagrady Familii zna swe granice jak własną kieszeń. Budowa trwa już od 1882 roku. Czytam, że: "Pierwotnym zamierzeniem architektów było stworzenie skromnego kościoła w stylu neogotyckim". No żeby skromnego kościoła nie skończyć, to proszę ja bardzo serdecznie..

Było tego jeszcze troszeczkę, kościoły i takie takie.. Oczywiście, że było warto. Wrócę kiedyś tam. Może spotkam tak swoich kumpli z Barcelony/Katowic?

Chyba najbrzydsze zdjęcie Ramblas świata
A w porcie...
Taki patent!
sama sobie tu tu tu

niedziela, 3 października 2010

Kazimierz Dolny nad Wisłą, 25 września 2010


Witam wszystkich serdecznie. Myślę, że Kazimierz jest miejscem, które ludzie... lubią. O tak. No bo co? (argument na wszystko). Ludzie lubią to miejsce, bo bardzo ładnie jest mieć zdjęcie na rynku w Kazimierzu. Kaziu.. ciężko mi będzie to przyznać, ale mam Ci kilka rzeczy do powiedzenia. Potem. Ale, jakby nie patrzeć, jesteś spoko. Jakby patrzeć też, ale... ale.. no właśnie, sory Kaziu, muszę się z tym przespać, powiem Ci, co o Tobie myślę za jakieś.. 5 akapitów.

Do Kazimierza wzion mnie mój kochanek. On jest spoko.

Kazimierz standardowy, czyli Rynek, Góra Trzech Krzyży, kościół farny i zamek równa się jeden dzień, a nawet jeden dzień to za dużo. Ale nigdy nie za dużo, żeby dać się ponieść równie standardowym rozrywkom turystycznym, jedną z nich, jakże uwielbianą jest consumismo. Kazimierz jest najbardziej lubiany przez sprzedawców lodów. Ludzi jest sto miliardów, nie daj Boże odwiedzać Ci Kazimierz w dobrą pogodę, bo turysta, jako organizm wielokomórkowy rozmnaża się sposobem pączkowania pod wpływem słońca i wysokiej temperatury, odwrotnie proporcjonalnie do dni roboczych tygodnia. Ale nie powiem (nie powiedz ty też), uzasadnienie. Bo nie jest brzydki Kazimierz. Jest to mężczyzna... zdrowy. Nie najmłodszy, lecz wiek dodaje mu uroku i klimatu. Dobrze szukać w nim ukrytych zakamarków, tam klimat jest większy.

Rynek rynkowi nierówny. Zwoleń na przykład, takie miasto, ma rynek, a i nawet moja wioska Szeroka rodem z Jastrzębia Zdroju rynek posiada. Nevertheless, nie polecam sesji ślubnej na rynku w Szerokiej ni Zwoleniu. W Kazimierzu, za to, moszna. Jak ktoś lubi i ma czas. I chce. Na rynku w Kazimierzu jest studnia. Na pewno jest jakaś legenda z nią związana. Może jeśli wrzuci się doń narzeczonego, to będzie się z nim na zawsze? Na rynku są też kamienice, bardzo ładne, a należały one do rodziny Przybyłów. Nie wspomnę, jak jest to moje nazwisko rodowe od strony matczynej, a jakże. Nikt nie przypuszczał, gdzie odnajdę swe korzenie.

Góra Trzech Krzyży jest miejscem, na które trzeba się wspiąć, co od razu sprawia, że jest ładniejsze, choć nie do końca, gdy w upalny dzień zapomni się nań wody. Ale poleżeć sobie można, popatrzeć na Kazimierz z góry, lub też na krzyże z dołu.

Kościół na rynku.. nie wiem, nie zwiedzałam, ale na zewnątrz jest git. Kościół jak kościół. Zamek za to był w remoncie, niech im nie powiem co, ale wiem co.

Dobrym elementem jest Wisła, a z nią znajdziesz człowieku miły deptak. Kto rozrzutniejszy, może postawić sobie rejs na stateczku marki "Kazimierz".

Kazimierz to miasto stworzone na weekendowy wypad. Zabytki są blisko siebie i jest, nie powiem, tak pięknie, że nie wiesz, gdzie oko zawiesić. Nic mniej skomplikowanego niż Kazimierz. No właśnie. I tu mnie coś chyba boli. Ciężko aż wrzucać Kazimierzowi, ale dostrzegam tu znów moją postawę Jamaminaczeja, bo ja mam inaczej. Wszyscy kochają Kazimierz, "zakochasz się w Kazimierzu" (cytat miliarda ludzi), Kazimierz jest magiczny.. i człowiek od razu traci ochotę nad rozczulaniem się nad Kazimierzem, bo po co, skoro zrobiło to już miliard ludzi przede mną? Przeszkadza mi też tłum w małych miejscach turystycznych, który sapie i tylko czeka na popołudniowe lody. Ale tu nie mam racji, jestem po prostu nerwowa, bo "człowiek, moja kochana, to nerwowy jest.. już w łonie matki, od maleńkości i tak całe życie".

Więc nie powiem "Kazimierz zachwycił mnie, jest piękny, uroczy i można się w nim zakochać". NIE POWIEM TEGO!!!

ale.. nie wrzucam mu, bo w głębi duszy (wielkiej głębi) lubię go. W dodatku nie powiem źle o niczym, co urzęduje w pobliżu Lublina. Nie mniej jednak, główną atrakcją Kazimierza był dla mnie Karolek ;] (so romantic of me)

I byłby już koniec tych wypocin, ale jeszcze zabył człowiek w Czarnolesie po drodze. Tym Czarnolesie, w którym to.. (patos).. Jan Kochanowski.. ten sam. Na nieszczęście dla sztuki nie jestem mistrzem w docenianiu poezji, ale miejsce jest piękne, gdybym tylko miała długopis pod lipą. Jest i muzeum, niewielkie, co ceni się. Ładnie, ot co. Duży miał ten dworeczek, zielony i ładnie wszystko rośnie.

Czarnolas, tam każdy jest poetą
Kazimierzowska jazda
galeria czerwone wino
Latające samochody
Zlot kładów
ja i rynek
Komary nadwiślane