Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

niedziela, 29 lipca 2018

Stambuł, czerwiec 2018 r.

Nie miałam często okazji podróżować do krajów muzułmańskich. Ani strikte muzułmańskich ani choć trochę muzułmańskich. Dlatego zawsze kiedy to robię, mam dużą frajdę. Jednym z takich wyjazdów ostatnio był Stambuł.

Sama droga do Stambułu (chociaż nie potrafię inaczej, tylko ISTAMBUŁ) była wielkim przeżyciem. Koledzy moi zacni (Adaś&Marian) wymyślili, że pojedziemy tam koleją. Zatrzymując się symbolicznie po drodze w Budapeczcie, Belgradzie i Sofii.

Ładnie to potem Adaś określił, że powrót do polski potem samolotem po tylu kilometrach zrobionych pociągiem to terapia szokowa. Przyznaje rację temu mądremu zdaniu. Adaś w ogóle mówi mądre rzeczy. Ale nie o tym.


Gdy już w końcu dotarliśmy i nawet 1 dnia nawet odpoczęliśmy, zaczęliśmy powoli zatapiać się w magię Stambułu.

Na czym polega ta magia? #samaniewiem

Prostu krzyż z czasów ikonoklazmu, gdy pokazywanie postaci boskich w formie obrazów albo figur było zakazane

na pewno super elementem zwiedzania Stambułu jest to, że widzi się miejsca o których uczyło się na geografii albo historii już w podstawówce. Hagia Sofia, czyli jak to Marian ujął, jeden z najważniejszych budynków ludzkości albo cieśnina Bosfor. Jesteś sobie, jesteś, myślisz, o spoko Europa, patrzysz w prawo a tam Azja. Można przejechać do Azji podziemną kolejką (niby metrem), lub też można szarpnąć się na prom i popłynąć. Uczyniliśmy i to i to.

Duże wrażenie zrobiły na mnie mozaiki, zarówno te w Hagii Sofii jak i te w kościele na Chorze. Widziałam w nim trochę takie okno w przeszłość. Robią wrażenie jeszcze dziś, a kiedyś, gdy świątynie były oświetlane świecami, musiało mieć to niesamowity efekt.

mozaiki z muzeum mozaiki :)

światowy zlot miłośników sztuki bizantyjskiej



Inną jeszcze rzeczą, którą pokochałam w tym mieście i chodzi tutaj o rzecz, której nie da się zobaczyć na zdjęciach, a i nagrać było trudno (co nadaje sens całemu temu podróżowaniu), były wołania na modlitwy do meczetu.

Już kiedyś poznałam to zjawisko. Kojarzyłam z Jerozolimy głównie ten donośny jęk z głośnika 5 razy dziennie. Także nie zaskoczył ani nie urzekł mnie sam fakt, że się nawołuje. W Istambule efekt jest ZUPEŁNIE inny. Pogłos setek różnych nawoływań z setek różnych meczetów niesie się po całym niebie. Trochę się zlewa, trochę się przekrzykuje. Raz mieliśmy okazję posłuchać tego momentu na wzgórzu na którym znajduje się Meczet Sulejmana. To był jeden z tych najbardziej niesamowitych momentów podróżniczych, do których się wraca z nostalgią.

Dobrze też odwiedzało mi się meczety od środka. Może po prostu było to dla mnie coś nowego, ale możliwość siedzenia sobie na dywanie boso w domu modlitwy i kontemplowanie wszystkiego dookoła jest takie... fajne :) Posiedziałabym jeszcze.






mury miejskie wybudowane za czasów cesarza Justyniana

poniedziałek, 26 lutego 2018

Karnawał w Rio de Janeiro


Do Brazylii tak naprawdę zagnał nas przypadek i kalkulacja, który lot się bardziej opłaca, żeby udać się do Chile.

Bloco, czyli impreza uliczna w czasie karnawału

I tak właśnie, korzystając z czarteru Warszawa-Rio de Janeiro, zwiedziliśmy w 11 dni i Chile i Rio de Janeiro. O Chile napiszę jeszcze kiedyś innym razem, ale to co się działo w Rio wymaga, że tak powiem pierwszeństwa, ponieważ dalej mam jeszcze w sobie sambowy rytm.
Łącznie w Rio byliśmy 7 dni. I okazuje się, że to za mało, żeby nacieszyć się tym fascynującym miastem. Do tego załapaliśmy się na karnawał, co uważam, że największy prezent od losu, jaki kiedykolwiek mi dano.
Nie da się opisać, czym jest karnawał. Trzeba to po prostu przeżyć. Moja wizja tej zabawy była taka, ze to głównie pijaństwo, używki i generalnie bójki uliczne. Coś jak sceneria po meczu w Warszawie. A okazuje się, że karnawał to kulminacja wszystkiego, co najlepsze. Na pierwszym miejscu jest muzyka. Tam gdzie muzyka, jest od razu zabawa. Tam gdzie zabawa, pojawia się natychmiast muzyka. Wystarczy, że ktoś ma bęben, drugi ktoś ma puzon albo trąbkę i już się formuje impreza uliczna, tzw. Bloco.


Domyślam się, że w hotelach mówi się, że na ulic w karnawał to jest niebezpiecznie i lepiej jechać prosto z hotelu na sambodrom tylko i z powrotem. No cóż. Nas co prawda nie było z czego okraść na bloco, bo nic poza ubraniami ze sobą nie mieliśmy, ale wcale też nie widziałam, żeby ktoś nas chciał okraść. A atmosfera na bloco jest nie do opisania. Taniec i muzyka po prostu Cię przenika. Albo nie – cały stajesz się muzyką i tańcem.


Sambodrom z kolei, czyli te słynne pokazy szkół samby na takiej podłużnej arenie – są super też. Gdy pokazują 3 minuty co roku w teleekspresie, wygląda to bardzo kiczowato i w ogóle dziwacznie. Ale jest energia, muszę przyznać. Bilety wahają się od 1000 do 100 zł. Najdrożej jest w środkowych sektorach, gdzie jest jakaś kulminacja pokazu. Z kolei my mieliśmy lokalną przewodniczkę, Natalię, która tańczy sambę i tańczy nawet na tych pokazach i ona nam poleciła, żeby wybrać rzekomo najgorszy sektor, ale za to najtańszy, a tak naprawdę do jest NAJLEPSZE miejsce. Chodzi o sektor 1. Gdzie te wszystkie platformy się szykują do wyjścia. I było rewelacyjnie. Nie dość, że się mogło zobaczyć zaplecze tego wszystkiego, jak dźwigi wnoszą tych ludzi na platformy, to było się też świadkiem rozgrzewki szkół. Moment, gdy bębny zaczynają walić, ożywia całe ciało. I tak szkoła po szkole, do 4 rano.
Polecam karnawał, z czystym sumieniem polecam.
Mam chrapkę na powtórkę za rok.