Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

poniedziałek, 5 października 2009

Murcja i Cartagena i Los Alcazares, 26 - 28 września 2009


Pobyt w Murcji, a raczej pobyt wszędzie w okolicach, a najmniej w Murcji, naznaczony był piętnem couchsurfingu, tym razem bardziej niż zwykle. Dzięki ludziom takim jak moi hości z Murcji, couchsurfing w ogóle istnieje. O chwała im!

Karina, bo tak jej na imię, była jedyną osobą z łoho i jeszcze trochę, która odpowiedziała pozytywnie na mój request. Ani w Maladze, ani Granadzie i Alicante mnie nie chcieli. W Murcji też nie. Oprócz niej. Dom Kariny, posiadłość, nie wiem, hacjenda, może to dobra nazwa, mieści się na obrzeżach Murcji. Na szczęście w moim życiu jest wiele zbiegów okoliczności i nieświadoma tego, jak wiele wspaniałych wrażeń mnie czeka, nie przeszkadzało mi to, że nie jest to w centrum. No to daję do Murcji (a opowiedzieć Wam o tym, jak po drodze moja torba umarła? Rozleciała się, jakby co najmniej po trzech eksplozjach była. Pewnie po traumatycznych przeżyciach w Granadzie, czyt. pielgrzymce pieszej ze stacji do centrum. Na szczęście dowlokłam ją do schowka, a i taki był zamiar, więc jesteśmy w domu) i czekam na hosta. Ona, spowita aureolą człowieka sukcesu, zjawia się z mężem, co mu jest Gabi, a jest on Hiszpanem. Ludzie sukcesu, tak bym ich nazwała. Dlaczego? Nie będę materialistą (o nie) i W OGÓLE nie wspomnę, jak mają dom (posiadłość, hacjendę, czy cośtam) pięęęęękny, wszystko jest cudne, i schody, i kanapy, i to, i tamto, i perkusję, i basen i, jak Boga kocham, jako gość obcy zupełnie, potenacjalny złodziej i oszust, miałam dla siebie całe osobne mieszkanie, które było chyba najwygodniejszym miejscem, w jakim za życia spałam. Lecz hit się zbliża. Jest nim domek w pobliskiej miejscowości nadmorskiej Los Alcazares nad samiusieńską plażą, między palmami. I pytają mnie, czy ja chcę z nimi dawać na plażę na ten weekend. No jak nie daję, jak daję?

Fakt, że było to najbardziej relaksującem miejsce na świecie wtedem, przyćmiewa nawet traumatyczne przeżycia zobaczenia największego karalucha świata w mojej pościeli (zachciało się Hiszpanii). No ale nic nie jest idealne. Dowodem tego była też pogoda. Nawet w dzienniku dnia następnego mówili (tak, jakbyśmy nie zauważyli), że były to ulewy hen hen przewielkie i że zalało wszystko. Ale nawet to było dobrym zbiegiem okoliczności, bo skoro nie było pogody na leżenie na plaży, to daliśmy do Cartageny, co bym zwiedziła. A Cartagenę dobrze zwiedzić jest, ot co, bynajmniej nie źle. Nieopodal domku - lotnisko, a co jakiś czas - przelatujący nad dachem samolot.

I odkryłam w moich hostach bratnie dusze razy sto. Z wielu powodów, a nawet prawie wszystkich, które poznałam. Wieczora pewnego śmy łyknęli nieco wina. I gina. I whiskey. Jak to dobrze, że ja nigdy nie mieszam alkoholu (w jednej szklance). Dobił nas jednak nie procent, lecz Titanic, i z tego, co pamiętam, daliśmy za wygraną przy scenie uwalniania Jacka spod pokładu, jak Rose siekierą waliła, zupełnie jakby drzewo wyrwała z lasu niczym Samson.

Raz też zagościliśmy w mejilloneria (Boże, ale wstyd, pewnie przekręciłam nazwę), gdzie zapróbowałam owoców morza tak jak nigdy. A raz też do kina daliśmy na film o życiu, śmierci i robotach: "Los sustitutos" z Brucem Willisem, a był to film filozoficzny taki science fiction. Zainteresował mnie wielce, acz przefanem kina nie jestem.

A w ogóle to wykąpałam się w morzu, a jakże! Niechże się pali, wali, leje, lecz do morza dałam ja, niczym Bigos tym razem.

Murcję zobaczyłam dnia ostatniego, zaraz przed drogą dalej. Miasto niebrzydkie. Przy słoñcu pewnie wydałoby mi się piękniejsze a i też szybko je przelecieć musiałam. Podobało mi się to, że jest mało turystów. Tak dla odmiany. Bo przecież w Maladze i Granadzie, każden się czuje przytłoczony nimi. Podobała mi się rzeźba pani na rowerze na środku chodnika, a jak robiłam zdjęcie, tak spod spodu nieco, to chłop za mną krzyczy jakiś, że jej zaglądam. Lubię listeningo-wiązanki, lecz uraziłam się ja troszeczkę i poczyniłam próbę zabicia go wzrokiem.

Ludziki w Murcji chybą są nieźli z botaniki. W parkach mają podpisane drzewa, wielość ich też, nie wspomnę, a i jedne to pamiętam nawet, fikusami się zwą. Katedra, powiem, rzeknę, o niezła. Się wyróżnia równie równo.

Ach, i ta dzielnica arabska. Niech żyją Arabowie (sarcasm). Nie wsphomnę, jak dworzec jest w dzielnicy arabskiej, a ja, biedne małe dziecko, bloody blonde sometimes, idę, z walizą, z której są prawie wióry już tylko, a każden Arab już czyha na mnie z workiem, ażeby mnie porwać, NA PEWNO, NA PEWNO! A jeśliby sięgnąć pamięcią do metra w Brukseli lat temu kilka, gdzież to Arabowie porwać chcieli mnie, zatrzymując mnie przy wyjściu z pociągu?? Na szczęście, znany wszystkim Pierwszy Człowiek Sukcesu, Wuj Roman, walecznie, niczym sam Wuj Roman rzucił się do walki i wyrwał mnie ze szponów owego gatunku. A jednak tym razem musiałam się zabratać z nimi, nie tylko w celu przejść bezpiecznie przez dzielnicę, lecz również w celu kupić tymczasowy bagaż, abo poprzedni umarł. Dokonałam przedniego zakupu, kupiłam ja największą torbę, jaką wyprodukował naród arabski, a nawet nieco za dużą, nawet przy moim zapotrzebowaniu na przemyt wina.

Cartagena, miasto portu i marynarzy. To tam, właśnie tam, wymyślono pierwszą łódź podwodną i.. yy coś jeszcze, zaraz se przypomnę. Łojoj, nie przypomnę sobie. Tak czy owak, wymyślono to tam. A ta pierwsza łódź podwodna to jest wystawiona, jest, i można obejrzeć sobie ją, a nawet dotknąć, jeśli się ktoś nie boi do sadzawki wejść.

Nie wspomnę, jak Murcję wspominam tak pozytywnie, że aż wstyd to wyrazić i jak oddaję hołd moim przecouchhostom, niech im zawsze słońce świeci i ziemia hiszpańska przychylną będzie.

Widok z domku na plaży
Nurek zapodziany
Stateczek nieopodal
ooo..
Latarnia, czy inny słup
Todo mojado (każden mokrem)

1 komentarz:

  1. A tak się zastanawialiśmy z Gabim jak Ci się w Alicante spodobało. I czy pogoda Cię nie rozpuściła :) Pocieszę Cię tylko, że tak przez jeszcze 2 tygodnie padało, więc nie było szans na lepszą pogodę. Pozdrawiamy ze znowu pochmurnej Sangonery.

    OdpowiedzUsuń