Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

piątek, 26 sierpnia 2011

Skandynawia, 3-14 sierpnia 2011


Podróż była przednia, nie powiem. Ale nie było człowieka na tym świecie, który nie wyznałby mi, życząc mi jak najlepiej zresztą, żem wariat.

Kto normalny wybiera się latem do zimnej Skandynawii?
Kto normalny wybiera się latem do drogiej Skandynawii?
Kto normalny wybiera się latem stopem do Skandynawii, która nie wie, co to stop?
Kto normalny wybiera się latem na łapanie stopa w 9 osób!?

Ale też, kto normalny poświęca 80% czasu na przygotowanie do egzaminu przewodnickiego, gdy jest miesiąc przed obroną, a potem się szczerze dziwi, że "nie zdaaaaałem"?

Albo też, kto normalny ogląda przez dwa tygodnie Dumę i Uprzedzenie na zmianę z Love actually, zwłaszcza, że wszystkie dialogi zna na pamięć, albo nawet ponad pamięć?


Nie przeczę więc, ani nawet na mrugam, jak ktoś rzecze "wariat".

Lecz, ku zdziwieniu prawom logiki, jakoś poszło! I nie głupio było.

9 osób + 9 karimat + 9 plecaków + 50 makreli w puszcze. Oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba. Z tą myślą, razu pewnego 9 zaznajomionych ze sobą osób, to z kursu przewodnickiego, to z innych perypetii życiowych, obmyśliło naraz, że można by gdzieś razem na wakacje, no bo przecież tak strasznie fajnie się lubimy i jesteśmy strasznie fajni i świat jest nasz.

9 osób mówi:
- Można by gdzieś na wakacje..
- Ja myślałem o Gruzji..
- Ja chciałam do Hiszpanii
- Można by gdzieś dalej.. na Syberię, ja wiem...
- Jedźmy do Brazylii! Do Brazylii, jedźmy!
- Brazylia.. brzmi fajnie, możemy spać w namiotach gdziekolwiek, a przez miesiąc to w ogóle można nie jeść.
- Brazylia! SUPER, Jedźmy! Ale na pewno?
- Na bank! Słuchaj, NA BANK!
- Na ile? Na miesiąc tak? Dłużej nie dam rady.
- No ja też nie, ale błagam, tylko nie w lipcu, bo nie mogę.
- A ja nie mogę w czerwcu.
- Ja nie mogę w sierpniu
- Dobra, to jakos się jeszcze zgadamy.
- Ja to w ogóle nie mam za bardzo kasy, w sumie to nie wiem, czy pojadę.
- Ale to wyjdzie tanio! Możemy załatwić noclegi na Couchsurfingu i Hospitality.
- O, no można by.
- Można.
- Ej, to super! Weźmiemy jedzenie z Polski! Świetnie, nie potrzebujemy w takim razie żadnych pieniędzy!
- Dobra, to jesteśmy umówieni.
- Będziemy w kontakcie!
- Jakoś się zgadamy!
- Dobra, to zdzwonimy się!

Nieopatrznie, zostaliśmy namówieni przez dziesiątą osobę na kierunek północ: Skandynawia. Bo przecież tam jest tak super, a ludzie są STRASZNIE MILI, a w ogóle to się od razu łapie stopa i można wszędzie spać, a ludzie daja pieniądze, bo przecież są tacy bogaci i dobrzy i mądrzy. I jeszcze NA STO PROCENT dostaniemy dofinansowanie z ambasady szwedzkiej, bo oni rozdają pieniądze! I jeszcze zarobimy na tym wyjeździe i nic nie stracimy!

I co sie stało z dofinansowaniem? Albo z łapaniem stopa? Albo ze spaniem wszędzie? Albo, najodpowiedniejsze pytanie: Co się stało z 10-ą osobą? Która tak nas zapewniała o rajskości tego raju?

Good question, no answer!

Całe szczęścia dla niej i nas i tych wakacji, że było naprawdę cudownie, mimo, że człowiek musiał się upokarzać, żebrać, skakać na autostradzie i spać na ulicy.

Bo jak miało nie być cudownie, skoro elita była najprzedniejsza. Nie zawsze wszystko wyszło, ale takie ładne 9 osób to złapie stopa, nawet jakby ich setka była.

To my:

czyli od lewej: Marian, Patrycja, Olga, Marysia

nad słoniem od lewej: Igła, Gosia, Karolek i Kamil


3 sierpnia: Warszawa -> Berlin
4 sierpnia: Berlin



Zaczęliśmy zacnie od przybycia transportem jeszcze publicznym do Berlina. Jeszcze był polski chleb, jeszcze był nocleg. Podzieliliśmy się wtedy nieco, ale większość udała się do mieszkania przykładnego obywatela Niemiec- Jensa, który uraczył nas najmiększą swoją podłogą. Dobry był to wieczór, jeden i drugi. Zwiedziliśmy Berlin, niektórzy po raz wtóry, niektórzy po raz drugi (ja), ale pamiętając tyle, że jakoby po raz pierwszy, a nawet zerowy.


Wszyscy się chętnie uśmiechali jeszcze i pozowali do zdjęć. NAWET rozmawiali i efektywnie sprawiali wrażenie, że się cieszą. Niebawem miały nastać ciężkie czasy....

5 sierpnia: Berlin -> Kopenhaga (razem 456 km)
Berlin -> Rostock (232 km)
Rostock -> Gedser (promem: 15euro)
Gedser -> Kopenhaga (173 km)


na stanowisku do stopa byliśmy o 8:30, w Kopenhadze o 23:30. Przynajmniej moja trójka. Moja najznamienitsza trójka, czyli ja, Karolek oraz Igła tworzyła najlepszą w te klocki partię, Partię Muchy. Była też Partia Marianów i Partia Brzozowa. Choć początkowo, przyznaję bez bicia, że bylimy najwolniejsi w te klocki. Ale potem już przyspieszyliśmy w te klocki i dało radę, a innym nie dało.

Im bardziej na północ, tym ze stopem gorzej, w Niemczech, mam dziś wrażenie, że każdy na stopa bierze. W Dani jako tako, w Szwecji so so, ale raczej crap, w końcu w Norwegii pożal się Boże. Ale jakoś dotarliśmy. Jak już ktoś brał tych żebraków, to byli to naprawdę złoci ludzie. Jak będę dorosła, napiszę wiersz na ich cześć. Tymczasem mam jeszcze jedną opowiastkę z Kopenhagi z tego dnia, wszak to był jeszcze ten sam dzień, 5 sierpnia. Odnaleźliśmy się w wielkim mieście, 2 osoby poszły na nocleg, 7 na lodzie.

Nie taki lód straszny, jak go diabeł maluje. Gdy upada się 3 cm nad poziom żula, nawet Skandynawowie zaczynają pomagać. Siedzimy na bruku. Ja - nic. Nikt - nic też. Aż nagle.. nie, inaczej: Najbardziej w całym moim życiu urzekła mnie kobieta taka, mała, niepozorna, na wariatkę trochę z daleka wyglądała, jakby nie patrzeć oczywiście, i nam daje cóś, ja myślę, że to bomba, a na to Gosia, co bierze to, odważna dziewczyna (brawo!), mówi: "ciepłe to.. " , a to frytki. Nie umrzemy!

W przypływie zatem optymizmu (albo desperacji) patrzę ja i Marian, że to akademik jest, przed czyim brukiem siedzimy. I się kręci jakaś mała młodzież. I my wtem do jednej młodzieży, żeśmy na bruku, ale że mamy namioty i czy się da rozbić gdzieś, GDZIEKOLWIEK! Na co oni nam, że "można w ogrodzie akademikowym i że będzie git, a w ogóle to jest impreza i wszyscy welcome".

No tośmy w domu.

6 sierpnia
Kopenhaga


Zwiedzanie Kopenhagi na spokojnie, coś w końcu z tej wyprawi trzeba wynieść. I nie mam na myśli roweru.




Kopenhaga ze wszystkich klku miast, które zwiedziliśmy, podobała mi się najbardziej. Miało w sobie to samo 'coś', co mają w sobie domowe frytki, albo Colin Firth. Nie omieszkam napomknąć o Christianii, czyli wolnej dzielnicy pełnej hipisów, gdzie nie ma zakazów, oprócz jednego (NO PHOTOS), albo o Syrence, która z pewnością jest siostrą naszej warszawskiej, albo o 100-u pomnikach Andersena, bo przecież jeden to za mało, albo o cudownej katedrze kopenhaskiej, która nie oznacza nic dla zwykłego śmiertelnika, ale dla przewodnika warszawskiego oznacza 14 dzieł (nie-byle-jakich) Bertela Thorvaldsena, czyli twórcy pomników Poniatowskiego, Kopernika i Małachowskiego w Warszawie.

A tak poza tym, to.. w Kopenhadze nic nie ma, yhym.

Nocleg - śpimy u mojego wielkiego przyjaciela z Couchsurfingu, poznanego tego samego dnia. Cudowny był to człowiek, a o jego cudowności świadczy kubatura jego mieszkania (bliska zeru) i to, że wpuścił na podłogi 7 osób. Wyglądał jak satanista, to prawda, ale naprawdę nie chciał nas zabić! To artysta! Film nam puścił, 'W Chinach jedzą psy'. Żebyśmy wiedzieli... żebyśmy zdawali sobie sprawę, co nas może w życiu spotkać! Poleca się fanom rytobaństwa. A tak szczerze, to niegłupi ten film. Powiew świeżości po latach amerykańskiej kupy.

7 sierpnia
Kopenhaga - Malmö (46,2 km)



Rzut beretem! Raz dwa byliśmy! To był jeden ze spokojniejszych dni. Dach nad głową, wrzątek.. łazienka.. czego chcieć więcej od życia? No tak, Malmö mogloby być ładniejsze, lub bardziej espektakularne, ale nie będzie człowiek wybrzydzał, niech korzysta z lusksusu, kiedy czas po temu. w Malmö dwie są atrakcyje, a w zasadzie to jedna. 16-wieczny ratusz i katedra, ale katedra to, proszę ja ciebie, jest wszędzie.

8 sierpnia
Malmö - Göteborg (270 km)


I schody w końcu. Schody tym są stromsze, im więcej luksusu człowiek zazna na nieschodach. I na co mu miał być dach nad głową, jak już następnego dnia miał spać na bruku? A raczej pod brukiem... Albo na co ten wrzątek, jak za następny musiał płacić 10koron łaskawie na sklepie za to udogodnienie? Ale! Nie to było najgorsze, bo przecież w miłym towarzystwie i na betonie czas miło płynie. Skład zaczął się sypać i to właśnine było najgorsze, albo raczej sypanie się składu było jedyną rzeczą na tym wyjeździe, którą można zapakować do kategorii 'nieudane' albo 'złe'. Bo tak naprawdę narzekanie na brak wrzątku, mycie włosów w centrum handlowym, spanie na parkingu. to szczegóły są. Szczegółem nie jest, jak połowa grupy opuszcza trip w połowie (o tym zara) i nie jest szczegółem jak inne partie tudzież jedna nie łapią stopa i są nie wiadomo gdzie na autostradzie. Morale wtedy upadają. W kupie siła, jak to mówią i nie jest to przelewka, potwierdzam to ja, pensador y metrosexual.


Chlipu chlip, ale przez to wszystko nie mogę przegapić dobrej akcji, która miała tu miejsce. Jeszcze w Malmö, jak uznaliśmy, że ze stopem 'ciężko będzie', uciekliśmy się do najgorszego, to jest autostrady. Mimo, że w Szwecji autostrada to chleb powszedni, instytucja autostrady nie spowszedniała im i wciąż wejście na nią to herezja. Dobrze, że mamy master z głuporżnięstwa. Jak już nas ta policja, co nas musiała dorwać, dorwała, zaczęliśmy rżnąć głupa na piątkę z plusem. Nie zamknęli nas, uf! Tyle jedynie co w radiowozie na 15 minut, żeby nas wywieźć w 'dogodniejsze miejsce', skąd już spokojnie nas zabrał poczciwy Arab (no bo chyba nie Szwed), ale równie dobrze mógł to być murzyn albo Polak.

Göteborg! Miało być najpiękniejsze! W sumie to nie było takie złe, ale jak upadają morale, upadają też urokale urbanizale. U mnie Kopenhaga wciąż na pierwszym miejscu, nawet przy geteborskim Muzeum miejskim i feskekörka.

9 sierpnia
Göteborg - Oslo (298 km)

Podczas gdy tego dnia dla niektórych schody ustąpiły miejsca poważnym schodom, a niektórzy dopiero poznali, co to schody, Partia Muchy obyła sie bez schodów. Możliwe, że tego dnia wyczerpano limit dystrybucji schodowej. We troje dotarliśmy do Oslo, ale nie bez przejść. I odludzie było i autostrada i pociąg nawet (grunt, że za darmo! [master z głuporżnięstwa]). Tym szaleniej, że Igła samolot ma jutro z Oslo. W końcu to my, to ktoś inny tego dnia bywał w odmętach ... . W końcu, i to tego samego dnia, wszyscy dostaliśmy się do Oslo, niektórzy (my) za darmo, niektórzy za półtora darmo. Tu można ostrzec podróżników, którzy lgną do Skandynawii, że za darmo się nie da (odkrycie), a transport publiczny to w tym kraju majątek.


Ale spotkał nas lód, na którym zostaliśmy zresztą. Nie było miejsca w gospodzie, nawet z dworca nas wyrzucili. I to nie dlatego, że go zamykali, tylko dlatego, że tu spać nie wolno. Wtedy podpadli nam Norwegowie pierwszy raz. Na szczęście nie wygonili nas z ulicy. Faaajnie było. Symbolem upadku na samo dno było spuentowanie nas przez przedstawicielkę prostytucji: 'you are crazy'. 'Welcome to Oslo', nic dodać niż ująć.




I znowu wrócę to najpoważniejszego błędu tego wyjazdu, a raczej jedynego. To tam, pod tymi uroczymi arkadami, gdzie spaliśmy smacznie, przyszło nam się pożegnać. Nic bardziej zabójczego dla grupy. No chyba, że niedźwiedź albo helikopter.

Potem juz było kameralniej, z początka smutniej.

Wyspaliśmy się w domu zapoznanych na ulicy chłopczyków gejów. Zaprosili nas z litości do swojej gejowej imprezowni. Ale przecież nic już nie robiło na nas wrażenia na tym wyjeździe. Anyway, zdjęcia na lodówce mieli sweetaśne, o tak.

10 sierpnia
Oslo, jezioro Sognsvann


Mieliśmy zwiedzać Oslo, ale los przygnał nas nad podbliskie jezioro Sognsvann. Co prawda, nie były to fiordy, ale to z pewnością jedno z tych miejsc, dzięki którym mówi się, że w Skandynawii jest zgoła pięknie. Odpocznijmy... połóżmy się... zapomnijmy... jak to śpiewał Happysad, pozwiedzamy jutro.

11 sierpnia
Oslo


Gdyby mnie wygoniono z Oslo po 10 minutach pobytu w tym miejscu, klnęłabym na nie bardziej niż na ruter, gdy nie działa. Pierwsze wrażenie - BEZNADZIEJA! Całe szczęście, że w życiu nie unoszę się dumą i nie daję się zwieść uprzedzeniom. Tylko kilka słów wyraziłam na początku, widząc te obrzydliwe miasto zbudowane z najnowocześniejszych i najprzeźroczyściełszo- srebrzysto- metalicznych szkieł.



Na szczęście miasto Oslo okazało się być miastem posiadającym pewną dozę uroku. Na głównej ulicy miasta o nazwie Karol Johans Gate, upamiętniającej nazwą Karola Jana (a ma i on swój pomnik konny na tle Pałacu Królewskiego na końcu ulicy), mieści się moc atrakcji: parlament (Stortinget), Katedra z przełomu 16/ 17 wieku (to pod nią spaliśmy), pomnik niedźwiedzia, niegłupia fontanna (zgapiona z Jastrzębia-Zdroju!) i Ratusz. To właśnie w Sali Reprezentacyjnej Ratusza rozdawana jest Pokojowa Nagroda Nobla. To tyle 'starówki'. Jakby się od niej oddalić, poznasz człowieku taką atrakcję, że nigdy nie powiesz złego słowa na Oslo. Park Rzeźby Vigelanda daje radę. Mój najnowszy idol Gustav Vigeland rozochocił się w rzeźbieniu nagich postaci. Wszystko zaczęło się od fontanny podtrzymywanej przez nagich atlantów. A potem już poszłoO i nim się obejrzał narobił 200 rzeźb, czyli łącznie jakieś 600 postaci. No wygląda to super. 'Takim szacun, że masakra'.

Tego dnia pojechał Karolek, więc zażegnane zamulenie powróciło. Tym bardziej, że dalsza podróż, ambitnie obrana pod dowództwem 10-tej osoby stanęła pod znakiem zapytania. Z przyczyn tych i tamtych zrezygnowaliśmy z: Bergen, Stavanger, Tronheim, Ostersund, Kiruny.. i kilku innych miejsc. Ambitnie! (było). W końcu przyszlo życie i wszystko zepsuło.

12 sierpnia
Oslo - Sztokholm (527 km)


Wersja skrócona tylko brzmi, jakoby się podróż miała ku końcowi. A niejedno jeszcze nas czeka. Na początek, szczęśliwie: WZLOTY, wręcz uniesienia. Na trasę długą, że ho ho złapaliśmy najprzedniejszego stopa w całej Europie północnej. Ciężko opisać tę kobietę w trzech zdaniach. Nie dość, że zawiozła, nakarmiła i to trzy razy to jeszcze wzięła na wyspę do domu i uraczyła rozmową i winem. Dobry był to wieczór, nie ma co.

13 sierpnia
Sztokholm


Gdyby wtedy wiedział, że Sztokholm jest prawie tak nieprzyjazny jak Oslo, to by się tak nie cieszył. Sztokholm to piękne miasto! Starówka jest uderzająco podobna do warszawskiej: barokowe kamienice i kamienne schodki. Tylko, że tu są naprawdę kamienne, a nie betonowe. Poza tym wpada w pamięć budynek parlamentu i Zamek Królewski. No i można sprawić sobie odnajdowanie śladów herbu Snopek. Co mogło nas zniechęcić, skoro takie urocze i piękne to miasto? Może to nasza już była wina, jakiś brak energii do improwizacji? Tylko, że ciężko improwizować w mieście pozbawionym całkowicie spontaniczności. Oto lista, czego nie można zrobić w Sztoholmie bez karty kredytowej: Albo inaczej.. będzie prościej zrobić listę rzeczy, które MOŻNA zrobić bez karty. No tak, nie ma nic na tej liście. Hostelu nie można, promu do domu nie można, namiotu rozbić nie można. To co w tym kraju _ można? Nawet wyjechać stamtąd nie można!

W końcu wybyliśmy metrem do mieściny, skąd mieliśmy prom - Nynashamn. Rozbiliśmy się w uroczym miejscu. trawka, stawik.. byliśmy bezpieczni....

14 sierpnia
Nynashamn


.. ale tylko do 1:00. Była ciemna noc.. nagle zerwał się silny wiatr, który położył kres naszym słodkim snom. Wiatr tak silny, że o mało nie wyrwał drzew z korzeniami.. i do tego ten przerażający hałas. Myślałam, że wszyscy umrzemy! Lądujące na nas UFO chaotycznie świeciło na nasz bezbronny namiot. Przylecieli helikopterem! Z prędkością światła sunęli na nas. Zamarliśmy we trójkę w ostatnim tego świata uścisku i tak tkwiliśmy, aż zorientowaliśmy się, że.. ŻYJEMY!

Przeżyliśmy atak helikoptera.. odleciał w pokoju. Nie ponieśliśmy większych strat, poza jedynie połamanym namiotem.

Będzie co wnukom opowiadać, bynajmniej nie o urodzie Nynashamn, choć to urocze miejsce. No i Szwedzi już mili, jak Boga kocham. Dali nam wrzątek za darmo.

I takim akcentem właśnie zaokrętowaliśmy się na statek, który dokładnie 19 godzin nam towarzyszył, zanim nas dostarczył do Gdańska, a rejs był to przedni. Ze wszystkim, co cywilizowanemu człowiekowi do życia potrzebne, a nam człowiekom odcywilizowanym, to już zupełnie.


---------------

Takie dziwy! W Skandynawii!

Może ten wpis przypominał listę zażaleń, ale naprawdę było cudownie. Warto jest zrobić sobie czasem obóz przetrwania, zobaczyć, co tak naprawdę jest ludziom do przeżycia potrzebne, a co jest tylko połowicznie potrzebne, a co nie jest potrzebne, a się człowiekowi potrzebne wydaje, a przede wszystkim zobaczyć, co ma i czego na co dzień nie docenia.

I przede wszystkim.. dobra jazda była!

Pozdro i kochane dzięki dla Igły, Gosi, Olgi, Patrycji, Kamila, Mariana, Marysi i Karolka ;]

Wszyscy znają Humboldta

Katedra w Berlinie

Gabrysia, która nas przewodzila w Berlinie

Sory, ale w Danii to są pindy

Najdroższe breloczki życia

Most lączacy Kopenhagę z Malmo

Klimaty Oslo po zamachu

Obelisk w Parku Vigelanda

2 komentarze:

  1. Pamietam dobry tekst przed wyjazdem: "Couchsurfingu i tak nie wyjdzie, i tak będziemy spać pod namiotami" i pod namiotem były najfajniejsze noclegi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszyscy znają Humboldta
    https://picasaweb.google.com/112424837606192715949/Skandynawia#5641277459046929010
    (ja nie znam)

    OdpowiedzUsuń