To nie był pierwszy raz, kiedy byłam w Barcelonie.
Wcześniej już tam zabłądziłam.
http://naszamucha.blogspot.com/2010/10/barcelona-8-11-lutego-2009.html
I był to nawet mój pierwszy samodzielny wyjazd zagraniczny. Trwał 3 dni, a że byłam sama i jeszcze wtedy się bałam ludzi (lat miałam 18 czy jakoś), to chodziłam dużo. Więc Barcelonę przeszłam wte i wewte.
Ale skoro młody był, nie interesował się za bardzo. Nie wczytywał z przewodniki.
Teraz.... nie było inaczej.
Z wielką odrazą i wstydem przyznam się, że wyjazd ten był.... zorganizowany! Co za hańba! Wybrałam się z Igłą, kompanką od wielu niebezpiecznych wypraw. Tym razem jednak, nie czekało na nas żadne niebezpieczeństwo. Niestety.
Niestety, bo... wyjazdy zorganizowane nie przypadły nam do gustu. Z nostalgią spoglądałyśmy na śpiących na stacji benzynowej autostopowiczów.
Dobrze, że choć miejsca, w które się jechało, były ładne. I dobrze, że większość już wcześniej widziałam. Bo gdyby nie to, nie sądzę, że 2 godziny w Rzymie nocą by mnie satysfakcjonowało.
No ale miałam pisać chyba o Barcelonie. No tak. miał być jeden dzień w Barcelonie. Były dwa.
W pierwszy widziałyśmy moc rzeczy:
Barrri Gótic - czyli stare miasto. Tam średniowieczna katedra i urocze wąskie uliczki. Zapach pozostawia wiele do życzenia. No ale czego się nie robi dla doznań estetycznych?
Każdy kto był w Barcelonie, widział też na pewno Kolumnę Kolumna. Pełni ona rolę naszej Kolumny Zygmunta w Warszawie. Dlatego też poczułam wiele sympatii do Barcy :)
Z hitów zalecam też zobaczenie Sagrady Familii (dzieło życia Antoniego Gaudiego, wciąż kończone). I z tej samej beczki - Parku Guell. Daje radę, nawet dla tych, którzy nie lubią secesji. Z Parku ciągnie się wspaniały widok na całe miasto. Jest git.
Z secesyjnych smaczków wymienić też można Casę Milę. Jest to najsłynniejszy z wielu secesyjnych domów w dzielnicy Eixample, o której mówi się nawet ,,otwarte muzeum architektury".
Jest jeszcze ta cała Rambla. Czyli długa ulica ze sklepami i kawiarniami. No nie wiem, jak ktoś lubi ocierać się o turystów z każdej strony, to jest spoko. Jak dla mnie - nic specjalnego (wielki koneser).
Drugiego dnia nie zdążyłyśmy zwiedzić wiele. A to z powodu zapieprzu na plaży.
Z doznań dodam jeszcze niewielki posiłek w pewnym barze tapas. W miejscowościach turystycznych ciężko trafić na dobry bar tapas - ale w dzielnicy Barceloneta jest taki! Nazywa się ,,la Bombeta" i jest tam tak, jak powinno być w barze tapas. A jedzenie? Bajka!
W Hiszpanii mówi się dużo o walce między Barceloną a Madrytem. Porównywalna sprawa jak z Krakowem i Warszawą. I nie mogłam się wiele razy zdecydować, które miasto wolę. Wybór jest trudny. Każde z tych dwóch miast ma coś w sobie. Mają też swoje wady. W Barcelonie nie mówią po normalnemu hiszpańskiemu, tylko po jakimś dziwnemu. Madryt za to jest zatłoczony i ludzie spieszą się jak w Warszawie co najmniej. Ale z ręką na sercu powiem, że Barcelona jest naprawdę super. Chyba dałoby radę tam żyć.
https://picasaweb.google.com/109545234949493190291/Barcelona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz