Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

sobota, 19 września 2009

Reus (15-17 września 2009)


Zacznę od sprawozdania z wycieczki do Reus, bo to własnie ta wycieczka zainspirowała mnie do utworzenia bloga. Aha, i z całym szacunkiem, ale prosze docienić że piszę tego posta, bo mam tyle spraw na głowie, mój pokój nr 7, staff accomodation, wygląda jak pobojowisko, a do jutra musze mieć to całe pobojowisko pięknie i poręcznie spakowane w torbie, a fakt ze zabieram się do pakowania od tygodnia nie pomaga. Not helping. 


Dlaczego Reus? Tym razem wiadomo. Nakłoniła mnie cena tańsza niż zwykle, a było to 10 funtów w dwie strony z pobliskiego lotniska Bormuf (Bournemouth). Czem prędzej zakupiłam bilet i wyruszyłam. 

Najciekawszym elementem wycieczki i jednym z jedynych wartych uwagi jest to, że doświadczyłam na własniej skórze co to znaczy couchsurfing (www.couchsurfing.com). Mała rzecz, która wydaje się niebezpieczna na pierwszy rzut oka, zwłaszcza dla samotnej blondynki podróżującej do Hiszpanii, a cieszy. Dla ludzi, którym nie chce się czytać, lub którzy nie wiedza jak znaleźć wikipedię, wyjaśniam ( a raczej kopiuję): 

Couchsurfing - strona internetowa, projekt, który umożliwia wyszukiwanie bezpłatnych zakwaterowań.

Strona internetowa założona zastała na przełomie 2002 i 2003 roku przez Amerykanina Caseya Fentona. Wpadł on na pomysł, by utworzyć stronę na której zalogowani internauci będą za darmo mogli przenocować innych użytkowników tej samej witryny. W początkowym okresie działalności na stronę zaglądali znajomi i znajomi znajomych. Później zainteresowanie stroną zaczęło wzrastać w szybkim tempie. Dzisiaj zarejestrowanych jest ponad milion użytkowników z 62 tys. różnych miejsc na świecie.

Couchsurfing jest organizacją typu non profit.

źródło: Wikipedia


 Sama z się pewnie nigdy bym się nie porwała na ten biznes, ale jakoże jestem hardkorem czasem, a i dzięki pozytywnej opini ciotki mojej z wujkiem razem, Kici oraz Miśkowi, którzy karmią mnię i wysłuchują moich plot i opowieści (a nie jest to łatwe, i jedno i drugie) od trzech miesięcy, porwałam się. Znalazłam coucha w Reus.

No to wyruszam. Nie obyło sie bez komplikacji. Lecę sobie lecę, dostaję smsa od coucha, zwanego Isabel, lat 27 czy ileśtam. I ona mi mówi, ze zmiana planów. No masz. Ona: "ale nie bój nic, ja mam duuzo znajomych, idź w umówione miejsce i tam Cie odbierze mój kolega, on się nazywa Tito . Taki wysoki.." Ja: nic. Ona dalej: "i wszystko bedzie dobrze (najlepsze pocieszenie świata) i nie bój nic, a potem bedzie fiesta, ja potem przyjde ... bla bla bla."
zaczęłam się bać nieco, lecz co miałam zrobić sama w środku miasta, którego nie znam, uznałam ze zobacze jak wygląda przynajmniej ten Tito, a nóż niezgorszy bedzie, ot co. Pod Ayuntamiento powitało mnie dwóch ludzi, zwanych Aida i nie pamiętam. a szkoda, ze nie pamiętam, bo niepamiętany chłopaczek niezgorszy był a dredy miał, zadbane i piękne. Oni mi mówią wtedy: "fiesta fiesta, vamos!" Naprawdę wziełam pod uwagę wszystkie wątpliwości i obawy , naprawdę!! Wzięłąm do serca, jak mało co. ale poszłam. 

Poszliśmy do domu wspomnianego Tita. Dom idealnego coucha. Duże to i nowoczesne. z oddzielnym meblem na prezenty od couchów. mówi mi chłop w dredach: tu jest wolny pokój, bedziesz tu spać (o!) a teraz fiesta. Fiesta składała się z osób: 5, kilku tostów i piwa regionalnego "Estrella". Wartych uwagi byli:

1. Tito, mój couch, który ma duszę artysty i jest człowiekiem sukcesu, poświęcającym się swojemu hobby, couchsurfingowi. Dnia następnego okazało się, że pracuje w Sex-shopie od wielu lat. Jako sklep coucha, stanowi to głowną atrakcję dla jego gości i każdy surfer odwiedza sklep nie raz nie dwa. 
2. chłop w dredach, któego imienia za Chiny nie pamiętam, również jest niezłym żbikiem , a wartym uwagi jest, bo dzięki temu, że gra na perkusji w zespole Rumba Ska, o nazwie... ee.. już szukam, moment, o! Bango Botraco, następnego dnia byłam na najlepszym koncercie w swoim życiu. Ale o tym później

Były też dwie babeczki, ale kto by o babach gadał. 
no ale opiekowały się mną ładnie, brawo im. 



Wyspałam się baaaaaardzo. Po kilku dniach pracy po niewiadomo ile godzin w housekeepingu, mogę powiedzieć, ze się naprawde wyspałam. Rześka, wyruszyłam na miasto. Reus, miasteczka niepozorne. Nieznane aż tak, a jednak! Kto się tam urodził? No kto? kto? Antoni Gaudí! No kto by pomyślał. Dzięki temu miasto bogate jest w ślady po tym wybitnym architekcie, muzea poświęcone jego twórczości, a całe miasto jest modernizowane na wzór Barcelony. Muzeum Gaudiego, znam, byłam, jest bardzo nowoczesne, interesujące nawet dla mnie, a jestem raczej niedzielnym fanem sztuki, a architektury to już w ogóle. Wiele ładnych placyków no i te uliczki. No cudo, jak ja to kocham. Co chwilę też widzi się oznaki odwiecznej nieoficjalnej wojny o niepodległość Katalonii. Sex-shop i supermarket! To ci dopiero atrakcje! Niech żyje consumismo!! 

Wieczorem byłam umówiona z couchami w celu kolejna fiesta. A fiesty odbywały sie wtedy w Tarragonie, kilka kilometrów od Reus, dla uczczenia kultu świętej Tekli. Fiesta ta i inne też zapewne niewiele miały jednak wspólnego ze świętością. TAKIEGO koncertu to jeszcze za życia nie przeżyłam. Z całym i wiernym szacunkiem dla Lao Che i Farben Lehren, ale na lepszym koncercie jeszce nie byłam. Super muzyka, rodzaj muzyki: rumba ska, czy cośtam, ale niezłe, niezłe. Na scenie były chyba wszystkie instrumenty świata, ledwo się mieścili. Zachowanie artystów na scenie podrywa do tańca każdego jednego. I ta atmosfera pod sceną jest po prostu nie do opisania. Trzeba poznać hiszpanów, żeby zrozumieć, no inaczej się nie da.

Następnego dnia, nieco mniej rześka, wyruszyłam na ostatni spacer po wiosce Reus. Zjadłszy croquetas w wielce hiszpańskim tapas, posiedziawszy odrobinę w parku, wróciłam ja na lotnisko cała i zdrowa, wioząc dary z Hiszpanii dla oczekujących na mnie i tęskniących Kici i Miśka, z którymi jeszcze nie jedną plotę trzebabyło wymienić tego wieczora, a i wino wypić i turrona, pomarańcze ze dwie i chorizo obalić. A i jeszcze Fish Pie z kolacji, co ostał (ostatni fish pie.. chlip) oraz wypiek domowy Kici, w którym było wszystko oprócz koperku, bo Martyna nie lubi.


zobacz moje zdjęcia z Reus, kliknij tu - tuturutu

6 komentarzy:

  1. musza! nie dosyć, że jesteś hardkorem to jeszcze gigantem! jak się ciebie czyta, to aż chce się żyć.
    Ps. odwiedziłas "CABINAS" w tym sex shopie? :D
    Ps. 2: ale się trzeba tu naprodukować, żeby komentarz dodać ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. maanik :) czytam sobie z zapartym tchem o Twoich przygodach i zazdroszczę po cichu :P zawsze miałaś duszę podróżniczki ;) wracaj szybko, chętnie usłyszę resztę plot na żywo :P btw, tu Olga, pierwsza dama bohemy ilsowej, lecz nie mam teraz głowy by rozkminiać jak inaczej dodać komentarz (pewnie pozostane jako uzytkownik anonimwy już na zawsze) :D wiadomo , że jestem najlepsza z inf..

    OdpowiedzUsuń
  3. zajebiaszcze, tak samo jak zajebiaszcza Estrella, też piłam, a co! Hiszpania też zajebiaszcza jest! aaa i już nie moge sie doczekać aż posłucham twoich plot z Anglii i zobacze pewnie miliardy zdjęć! wracaj Muchu!
    Edyta

    OdpowiedzUsuń
  4. surfowanie po hiszpanii to nic w porównaniu z serwowanie miętowej herbaty z pustym dzbankiem na mleko

    OdpowiedzUsuń
  5. menaszczu , chwała Ci że odnalazłaś hobby ! Zawsze mówiłam iż to się stanie , zawsze ! wróć już i na żywo opowiedz czlowiekowi przy browarze ( w liczbie nie-wiadomo-jakiej) . Bęga!

    OdpowiedzUsuń