Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

czwartek, 8 października 2009

Alicante 28 – 30 września 2009-10-08



Nie wspomnę, jak smutek ogarnia mnie plus nostalgia, gdy o Alicante przychodzi mi pisać, rzec chcę, był to ostatni przystanek mój, symboliczny dość dla uczczenia zapewne końca wakacji, a jakże.
Padało i padało, końca nie było ulewom, chmury układały się w kształt napisu „ROK AKADEMICKI 2009/2010”. Nawet murzyn (a raczej stu pięćdziesięciu ich), co parasolki sprzedawał w ulewie, nie rozbawił mnie (no może trochę, ale nie wspomnę tu chyba zabawy w „Em jak murzyn”, z ukłonami dla Doris). Nie zakupiłam ja parasolki!! A nie! Zakupiłam jednak, przypomniało mi się. Ale zapomniałabym wnet, bo po największych ulewach kupiłam, zawsze byłam zaradna a i swoje zmokłam. A takie burze były, że nawet prądu w hotelu nie było. I skąd miałam wziąć sobie coucha z w tej sytuacji? No skąd?
Alicante jest miastem uroczym. Plażunia jest niebrzydka, wybrzeże pikne, ot co a i na zabytek, zamek piękny z wieku łoho, nie wiadomo którego (ja nie wiem), można popatrzeć, jak głowę człek obróci, gdzie trzeba. Zadbali o to miasto! No zadbali jak trzeba, przysięgam. Również, jak tradycja moja własna nakazuje, weszłam na Alicante, weszłam o własnych siłach. Zjechałam windą, przyznam się w pokorze, leń byłam chwilę, ale za to… weszłam ja na Alicante DWA RAZY!! Raz zabyło to możliwem wchodząc na zamek, a nawet za darmo jest, niech żyje zamek!, a raz drugi na miradorco z kościółkiem był obok, ważniejszym, mówi się. Katedra.. katedra…. ale wstyd, nie pamiętam, do kronik muszę zajrzeć … no nie było katedry, a to ci! Ni zdjęci, ni czegoś, Wikipedia też mi wzrusza ramionami, że nie wie. Ach.. bez katedry też przeżyjem.
Ale nie przeżyjem bez plaży. Na plaży człowiek usiadł sam w zadumie, toż to spokojny był pobyt, te Alicante. Internet wzięli, wszystko zniknęło. No to usiadł , jak na turystę przystało i patrzył na różne takie tam, to na fale, to na wróbelki, co się przechadzały, to na chłopy jakieś, czy inną atrakcję miasta. Ostatni dzień był to mój tam, toć zaczęłam się zastanawiać… refleks jonować trochę.. czy co na Wawa było, czy Konia.. ?, czy mię kto odbierze z lotniska..?, czy ja do domu jeszcze trafię w moim rodzinnym Jastrzębiu, które miastem jest na schwał. Umrzeć mógłby człowiek na tej plaży, taki spokój go ogarnął.
A gdyby tylko człek wiedział, co na lotnisku go czeka, to na pewno wzionby coś, coby nie wstać. Acz moja wina było to całe zamieszanie, które mnie czekało. Trudno się spakować na lot, jak się nie ma wagi pod ręką, wszystko się da zrozumieć, ale jak ja uzbierałam nowe 20 kilo w Hiszpanii to nigdy nie skalkuluję. No bez przesady, chyba nie targałam ze sobą jamonu, tak? Kilka win zaledwie, turrón (nie jeden) i inne lekkie rzeczy (nie jedne). No to dalij, zostawić zostawiłam ja kilka drobiazgów (reklamówę ich) dobytku na lotnisku dla jakiegoś człeka, co znajdzie. Sandały na przykład, które święte są!! Nie wspomnę, jak wszędzie w nich byłam, w Częstochowie na pieszo razy dwa, na przykład, lub też każde miasto życia w nich przeszłam. Zostały. Zostały razem z innymi świętymi (starymi po prostu) rzeczami, no ale wina to ja chyba nie oddam, sorky.
Wino dotarło bezpiecznie w ramiona Okęcia, ja również, zmęczona jednak nieco życiem i wtem prościutto z wozu Pierwszego Człowieka Sukcesu, wuja Romana, do akademika, hęc hęc, gdzie przywitawszy nas Maciej von Kozubaal słowami „witam wuja” , przechował mnie na godzin kilka, ażebym szoku kulturalnego nie dostała i wtedem.. ruszyłam oto ja w podróż nieznaną i niebezpieczną nieporównywalnie do przerażających czeluści Housekeepingu, czy Kraju Kastylijskiej Mowy, w podróż do głębi Ilsu, gdzie potwór, zwany Rokiem Akademickim 2009/2010, czekał już na nas, studentów, z wyciągniętymi chytrze i podstępnie ramionami.

Deszczowa piosenka
To, co Hiszpanie lubią najbardziej, czyli sceneria o poranku
Widok z zamku
Byczek
Samotny wędrowiec

1 komentarz:

  1. Najpiekniesze z najpiękniejszych to Alicante! Cudne. Zazdroszcze już nieziemkso.

    OdpowiedzUsuń