Pokaż naszamucha.blogspot.com na większej mapie

poniedziałek, 26 lipca 2010

Camino Portugues, 1-20 lipca 2010


Camino de Santiago. Camino.. . O CAMINO!! Podróż życia. Nie wiem czy trafie do nieba, mimo, że odpuszczono nam wszystkie grzechy z nadaniem certyfikatu po łacinie, ale warto było. Człowiek poznał siebie i poczuł, że żyje. Docenił smak wody i miękkość poduszki. Przysięgam, że to koniec patosu, sama nie chcę go nadużywać, w końcu boję się go jak ognia.

Santiago de Compostela, to miasto w Hiszpanii w Galicji. Trzeci największy cel pielgrzymek na świecie, przed nim tylko Jerozolima i Rzym. W Katedrze w Santiago jest pochowany Św. Jakub, czyli Santiago. A dróg jest wiele. Camino Frances, Camino del Norte od Pirenejów, Via de la Plata z Sevilli, Camino Portugues to te najpopularniejsze. Nie wspomnę też o dziesiątkach innych tras, np. Lęborskiej, nie wspomnę, choć żywię ku temu miastu wielką emocję. My wybrałyśmy Camino Portugues. Można go zacząć z któregokolwiek miasta na trasie, my z Porto. Porto odbędzie sie na blogu, bo jest warte uwagi, wcześniej też zahaczył o Madryt, i na koniec też, gdzie zwiedził najważniejszą atrakcję miasta, jakim jest espektakularny bar tapas "Tigre".

Każdego dnia działa sie moc wydarzeń, a zapiski odbywały się w formie słowa-klucze, bo kluczem do sukcesu są słowa klucze. Tylko my jesteśmy zdolne do rozszyfrowania ich, bo, ajm sory, ale kto zrozumie zapis z 5 lipca "Daddy is behind", albo "kogut kolorowy"??

No to wyrusza on ("on" to "my", a "my" to Ja, Magda i Ewa, bardzo dziwne, że jestem gdzieś z menem) z Porto, jednak przejeżdza pierwsze kilometry metrem, coby na trasę trafić. Kieruje się strzałkami, a strach wcześniejszy związany z brakiem mapy okazał się conajmniej niepotrzebny, strzałki pięknie wskazują trasę. "Warto zaufać kamieniom" itede. A propos strzałek, Portugalia jest mistrzem w oznaczeniach, każda strzałka równa i piękna i dużo, Hiszpania za to.. nie wrzucam im, ALE! są brzydsze, nierówne, różnokolorowe, pokreślone, a czasem w ogóle ich nie ma. Są za to kamienie, ale rzadziej, a jedyny plus ich to taki, że wskazują liczbę kilometrów do Santiago.

A i przede wszystkim!! Bo każdy pyta, no bo zapominam dodać, tak to oczywiste dla mnie i niewiadome dla każdego. NIE IDZIE SIE W GRUPIE!! Można. Ale raczej indywidualnie sie wybiera. Un samopas total. W przewodnikach są sugerowane przystanki i finansowane schroniska, ale przecież wcale nie trzeba się w nich zatrzymywać. Namiot też człowiek. A my - w schroniskach. Na początku trasy dostałyśmy Credencial, do którego zbierałyśmy sellos od iście różnych osobowości.

Idzie on i idzie, widoki jakie mija są... oj, Boże, nie wiem, co, mam wiersz napisać może?? NIE! Nie chcę opisywać widoków, nie potrafię!! Były tak piękne, że nie mogłam z nimi wytrzymać. Lasy, skały, mosty, wioski z kamienia, rzeki, pola uprawne.. DOŚĆ!!

Poznał on masę ludzi, niektórych spotykało się na drodze co jakis czas, ale największa integracja była w schroniskach, gdzie była szansa spotkać tych samych ludzi drugi albo trzeci raz. A jeśli ktos robi sobie dni przerwy (jak my, razy 2), musi sie liczyć z gubieniem znajomych, bo oni idą dalej. I tak poznałyśmy dwie panie z Rudy Śląskiej na przykład, z polakiem to zawsze raźniej. Raz tylko spędził on czas z równieśnikami, bo tak to średnia wieku naszych kumpli to 40. A wieczór z równieśnikami polegał na grze w kości, graniu na gitarze. Nie wspomnę, bo wstyd, jak prosili, abyśmy zaśpiewały coś po polsku, a my na to "Whiskey" i piosenkę z Pocahontas. Przygrywała na gitarze dziewczynka z Argentyny o ksywie Argentyna. Była tak piękna, że nie mogłam z nią wytrzymać. Spotkałyśmy ją kilka razy, więc zyskała miano kumpeli, po czym zgubił ją w połowie camino.

Inną ważną osobowościa był Hikiki, zwany też Hikaku albo Hekou, z Finlandii człowiek. Weteran wędrowczy, dziennie robił 50 km, a szedł z Lizbony. Nieraz się zaśmiałyśmy z jego żartu, bardzo wesoły chłopak, kupił pistacje i częstował wszyskich. I co najważniejsze, uczestniczył w przygodzie z psem, o której zaraz. I gdy zobaczył, jak dochodzimy do schroniska po 30 km męki w upale, dalej niż wszyscy inni, nazwał nas "tough girls", co z jego ust brzmiało, jakby nam dawał właśnie kupon na milion dolarów.

Inny kumpel - z Belgii na imię miał Dominik, a potem, lecz w Polsce już, zyskał ksywę Palca Bożego, bo taką funkcje pełnił. Poznałyśmy go wcześnie i często pojawiał sie na naszej drodze, i był najmilszym człowiekiem na świecie. A jego najlepszą cechą było to, że pojawiał się zawsze gdy czułyśmy się zagubione i nie wiedziałyśmy co robić albo gdzie iść. Swój numer popisowy uczynił właśnie w Santiago, gdy my, wchodzimy na plac, gdzie umieramy ze szczęścia i zmęczenia, po czym nic nie wiemy i wita nas on, który cieszy się, że dotarłyśmy, jakoby był naszym ojcem, lub wujem, drze sie do nas "Brawo!" i tłumaczy nam, co robić, gdzie iść, i czego szukać teraz. Jak go spotkam kiedyś to ozłocę go, lub też wybuduję mu dom.

Odbyła się też rodzina hiszpańska, którzy z zaangażowaniem 300 %-owym chcieli przedstawić nam fenomen kultury Hiszpanii i historię tegoż kraju. Syn nazywał się natomiast Santiago, wyglądał jak ostry metal i wypytywał nas o ekonomię Polski. Coś powymyślałyśmy.

A na koniec zostawiam historię naszego najlepszego kumpla. PRZYSIĘGAM! Nie jest zboczeńcem, choć tak wygląda. I to nie nasza wina, że to własnie on stał się naszym najlepszym kumplem. Przyjaciół z pielgrzymki się nie wybiera. Manuel, pierwsze spotkanie z nim miało miejsce w dniu 8, kiedy to w schronisku nie działał gaz w kuchence, to wołamy go, bo, nie da się ukryć, jest mężczyzną i może potrafi go podłączyć. On, prawdziwy mężczyzna w sile wieku, z Andaluzji z ani jednym siwym włosem, bierze sprawy w swoje ręcę i wyciąga pięć wielkich butli z gazem na podłogę w celu naprawić je, po czym mówi: "chyba nic z tego". I wnet, z cyklu logiczne następstwo wydarzeń, gada do nas. Tłumaczy swoją filozofię i poglądy. "Jestem ateistą. Ale modlę się za żonę... na wszelki wypadek", "to jasne czemu idę na Camino. Bo jest rok święty, więc jest odpust zupełny.. ale jestem ateistą". Opowiadał też wiele o żonie, córce i jak nie lubi jej chłopaka. "Cóż on może wnieść do jej życia, skoro nie ma kasy?" Ujrzałyśmy w nim szatana, gdy chciał zagarnąć nasze torby do samochodu, całkowicie darmowo, żeby ich nie dźwigać. Tak chciał nas poderwać cwaniaczek. Odmówiłyśmy, a jakże. Chciał nam udowodnić, że nie znamy kultury i kuchni hiszpańskiej, uznał, że musi nas wziąść na obiad, jeśli przypadkiem spotka nas w Santiago, po czym... spotyka nas. Widzimy go za szybą, siedząc w knajpie i walimy do niego, w końcu nie co dzień zdarza się darmowy obiad. Czem prędzej umówił się człowiek z Manuelem na godzinę 14 na schodach pod katedrą. Tak oto zamiała miejsce czteroosobowa randka. Manuel zapewniał nieustanny wykład o swoim życiu, a na stole homar i inne kraby, to były czasy, człowiek zakosztował burżujstwa, całym szczęściem nie musiał płacić, w końcu to randka.

Historia z psem. Wcale nie najmniej ważna. Może obrazkiem, bo wierszem, jak wiadomo, to nie...






i zdarzyło nam się to już pierwszego dnia, a to był dopiero początek.

Nie ukryję tego. Trzeba było maszerować. Wymaszerowałyśmy tego 230 kilometrów conajmniej. Czasem się nadrabiało, bo człowiek nie zauważył strzałki. Niektórzy reagowali na pomyłki nieco nerwowo, jak dziś pamiętam pewnego Włocha, lat 100, który odnalazłszy w końcu muszlę, zaczął walić w nią kijami. Zgubiłyśmy strzałki może z 3 razy, ale nigdy nie waliłyśmy w nią kijami. Wtedy.. orientuje się człowiek, że już dawno nie było znaku. Zachowujemy zimną krew i najlepiej robić głupią minę, to podbiegnie zaraz tubylec i naprowadzi na właściwą drogę.

Tubylcy to dość pożyteczne stworzenia. Wiedzą wszystko a nawet więcej.

Marsz. Bywał ciężki. Lekki też. Plecak waży swoje, lecz potem stał się takim powodem do dumy, zwłaszcza po spotkaniu dwóch szatanów proponujących przewóz, że ciężko było się z nim rozstać. Po dzień dzisiejszy wstaje czasem sobie w nocy i po kryjomu chadzam z plecakiem po klatce schodowej. Noszenie domu na plecach to dobre doświadczenie, wszak - nie złe. Dobrze jest mieć pasek do zapięcia na brzuchu, nigdy nie uwierzyłabym, że to tak pomaga. Generalnie to pozdro dla Ewy i jej Marchewy (rym ha!), trzeba mieć jaja, by donieść taki plecak. A rzeczy miałyśmy minus zero. Minimum w pełnej okazałości. bluzki - 3, mydło - brak, jedzenia - 0 gramów. I jakoś poszło.

Albo buty, ot temat! Nie ufaj sandałom! Miałam je i może przeszłam w nich ze 3 dni marszu, ale, nie wchodząc w szczegóły specjalistyczne, których nie znam, sandały nie ułatwiają. Buty trekkingowe, za to, tak. Te sprawiają, że ziemia jest jak sprężyna i odbijasz się od powierzchni. Nie skręcisz kostki, nie ślizgasz się w błocie.. same zalety. Nie wrzucam im, ALE!! Gdy dopadnie Cię odcisk... nie zaznasz już nigdy spokoju ducha. Wtedy zakładałam sandały ponownie. Ale większość bardziej wartałoby przejść w butach wielkich, ja, piechur, mówię.

Ciężki plecak.. buty.. zostaje jeszcze trzeci wróg pielgrzyma - upał. Dzień 2, kilometrów 100 (28), stopni 100 (30). Za późno wyruszyłyśmy, taki błąd nasz. Ale żeby tak zostać ukaranynm! BOŻE MÓJ BOŻE! CZEMUŚ MNIE OPUŚCIŁ?? Doszłyśmy do Porteli na 16.00 w największych męczarniach mego życia. Upał zawsze kochałam. Do wtedy. Zawsze myślałam, że dojść to kwestia psychiki. Do wtedy. Już prawie osłabł, ledwo widzi i rozumuje i w końcu drogowskaz!! ALBERGUE!! Victoria. On (my) ożywiony na 3 sekundy, idzie dalej.. i nie ma.. i nie ma. Może za tym zakrętem.. to może za tym.. za tym?? Może przegapiłyśmy? Chyba nie. No to dalej, bo na środku drogi spać nie będzie. Gdy doszłyśmy (doczołgałyśmy się) spotkała nas taka miłość i pomocna dłoń w schronisku, że kolejny raz dopisuję kilku ludzi do listy osób, które mam ozłocić. W tym albergue było naprawdę jak w rodzinie. A nawet w rodzinie mnie tak nie kochają (mamo, żart, dobra, słaby). Działali tam wolontariusze, ludzi mało, atmosfera kameralna, Argentyna grała na gitarce, klimat - yes.

Im bliżej Santiago, tym alberga większe, więcej zasad i mniejsza integracja. W samym Santiago porównywalnie do zwykłego hostelu. Jeśli była kuchnia, to dobrze. Jeśli działająca, cudownie. I gotowałyśmy. Gotowałyśmy co się dało i w czym się dało. Brak sprzętu w kuchni nie jest mi straszny. Mogę zrobić świniaka w brzoskwiniach używając tylko widelca. Innym wyzwaniem był prysznic. Ubikacja była na szczęście wszędzie bez żadnych problemów. Ale prysznic.. był niekiedy powodem poważnego tzw choque cultural, kiedy to hiszpański styl życia kolidował z naszymi przyzwyczajeniami. Wspólny prysznic, dogłębne poznanie wszystkich towarzyszek to ważny element hiszpańskiej kultury, ale są dwie rzeczy, z których w hiszpanii zaakceptować i nauczyć się nie chcę. Jest to subjuntivo i wspólny prysznic. Amen. Na szczęście zdarzył się tylko z 3 razy.

Po dojściu do albergue, regenerował chwilę siły. Wtem, ruszał na miasto. A raczej miasta. Te bywały piękne. Bywały tylko piękne.

Tui
Miasto graniczne w Hiszpanii, obok niego za rzeką widać było portugalską Valenzę, a tam.. inne ceny, inna godzina, inny język. Jedyne co łączyło te dwa miejsca to most graniczny, piękny, wielki i imponujący. Samo Tui, małe miasteczko, mi się szczególnie podobało, choć jego opis będzie podobny do każdego naspnego miasta: kamienne kamienice (masło maślane), wąskie uliczki, katedra, place i fontanny.

Pontevedra
Stolica Camino Portugues. Jedno z większych miast na drodze. Urocze (z cyklu: wyszukane epitety). Dobry był kościół z podłogą o kształcie muszli

O Porrińo
Zwane też Miastem z Jazdą, a raczej żadne inne miasto nie dorównuje mu w jazdowności. Wchodzimy a tam malowidła na domach, muzyka z głośników (niejeden rodziaj muzyki i z niejednego głośnika) i miałyśmy też szczęściem, bo był jakiś festyn. Jazdowność przypieczętowała wyuzdana pani na placu zabaw.

Vigo
Czyli tam, gdzie miał być Erasmus, ale nie ma, bo Uniwersytet uważa, że nie jestem wystarczająco inteligjentna aby przebywać za granicą. Największe miasto w Galicji hiszpańskiej, dobra metropolia, duży port i dużo ludzi. Można wejść na Vigo i patrzeć na nie z góry, co stanowi największą atrakcję. W Vigo byłyśmy podczas zboczenia z trasy, osiągnął człowiek sukces w zwiedzaniu, ale chyba tylko dzięki przewodnikowi z Brazylii napotkanemu przez przypadek.

Fisterra
Po hiszpańsku - Finisterra, po polsku - Koniec Świata. Prawdziwy koniec świata. Pojechałyśmy tam dnia ostatniego. W ramach końca świata, rozładował mi się telefon, a jakże. Nie mogłam wysłać "pozdro z końca świata". Na koniec świata nie wystarczy dojechać, co i tak nie jest proste, bo trwa 3 godziny i kosztuje 11 euro w jedną stronę, tym trudniej z gubiącymi się dowodami osobistymi i portfelami, oj tam, nie wnikajmy, wszystko skończyło się dobrze. Ale nawet wtedy, konieć świata sam do Ciebie nie przyjdzie, trzeba przyjść doń samemu, odnaleźć go wśród miejsc, które nie są końcem świata. W końcu (świata) odnalazłyśmy Koniec Świata, ostatni krzyż Europy, ostatnią latarnię Europy, ostatnią skarpę Europy. Schodzi człek do niej, schodzi, a ta.. zajęta. Kto by pomyślał, że nawet na końcu świata są tłumy. Usiadł więc na przedostatniej skarpie, ciesząc się życiem i chwilą.

Nie umiem wyliczyć wszystkich miejsc które były piękne. Było kilka innych wspaniałych miasteczek, wiosek, mostów, a każda rzecz miała w sobie coś niepowtarzalnego. Rates, Barcelos, Ponte de Lima, Valenza, La Guardia, Padrón...

Z ciekawostek, w ogrodach przed domami w Galicji, są obecne obiekty, które wyglądają jak wszystko tylko nie spiżarnia. Zgadywałyśmy, że może być to: grobowiec, kaplica, kurnik.. ale nie spiżarnia. A jednak. A po drodze masa winnic. I pola kukurydzy. I cytryny i kiwi. Mija się owce i krowy. I.. hiszpanów.

Miałyśmy okazję uczestniczyć w wydarzeniu że łoo (z cyklu: niewyszukane epitety). Mecz o Puchar Świata. No gdzie mogłyśmy wtedy być? No jaha, że w barze. Korzystając z przywileju i darmowych kuponów na piwo, oglądałyśmy z nie mniejszą emocją niż tambylcy mecz Hiszpania/Holandia. Do czasu, gdy ktoś się nas zapytał wprost, czy jesteśmy Holenderkami. Nikt nigdy mnie tak nie upokorzył. Wydawało się niemożliwe że Hiszpania mogłaby przegrać. A gdy wygrała... Hałas zaczął wydobywać się ze wszystkiego, co może narobić hałas. Motory, petardy, trąby, okrzyki. A my w schronisku próbujemy spać. Venga! Tio! Calmate! Soy peregrino, necesito dormir! Me despierto a las 4!!

W końcu dochodzi do Santiago de Compostela, ale to nie ono jest ważne, tylko samo Camino. Santiago jest piękne, nasze albergue było w zadbanej dzielnicy mieszkaniowej. Stare Miasto nie ma sobie równych, a Katedra jest .. ona jest... ona jest... fajna. I koncerty grają, nawet ostrometalowe. Największe tłumy lgną do grobu św. Jakuba. A tam, On, i można go przytulić, jak Boga kocham, nawet nie można, acz trzeba.

I jak mogłabym nie napisać nic o naszym najlepszym hobby - jedzeniu. Żywił się człowiek.. dobrze. Stałym zestawem pielgrzyma była bułka, pomidor i chorizo. Wyliczam dalej: Tortilla, ośmiornica, mniejsze lub większe bocadillos, Kalamary i zorza, churros, homary, i kraby i at last paella.

I oczywiście lek na dobry sen...

I kończąc już wywody, choć wiele zostało niepowiedziane, Camino to podróż niezwykła. Można zobaczyć miejsca, których nigdy by się nie zobaczyło, poznać ludzi, któych nigdy by się nie poznało. Życzliwości dobroduszność na każdym kroku i przygoda!! Oto co jest ważne. Nie wspomnę już w ogóle o tak przyziemnej zalecie camino, jaką jest kasa. Nie ma tańszego sposobu zwiedzania hiszpanii. A gdy na drodze spotka się jeszcze Manuela, który stawia obiady, to już w ogóle. Dodam jeszcze, że wspaniale było podróżować z dziewczynkami, Kocham je, ale nie napiszę tego tutaj, bo to obciachowe. Tak więc, żegnajcie i do następnego posta!

Drogowskazy bywały różne
Znaki też
Kolejny wzór
Codzienny rytuał
Pranie musi być
I suszenie tym bardziej
Schronisko darmowe, jeśli tylko chcesz...
Set off at 5:00
Due szandysz misztysz
Wpis do księgi
Religia na każdym kroku
Wspólne zdjęcie 1, 2, 3,
Wbrew pozorom, umiera ze śmiechu
Symbol Portugalii
Pomnik ojca, dla wtajemniczonych: Wawa
Humor bywał.. dobry
Góry
Urok kamienia
Postój nad rzeką
Patrzcie ten widok!
Pomnik wesela w Ponte de Lima
Zdjęcie turystyczne
Zamiast różańca, zostawia się kamień
Ja na zdjęciu
Ja na zdjęciu drugim już
Ofiara Camino
Zdjęcie turystyczne 2
Artystycznie
Samotny wędkarz
Waga muszli
Waga muszli 2
Puente neardental
Grubi atakują
de fruta madre
Pod górę
Znajdź przekleństwo
Znajdź przekleństwo 2
Można też rowerem (albo na koniu)
Magda w polu
Buen Camino
Na trasie
W Muzeum Camino w Santiago
Turystyczne zdjęcie na plaży Vilagarcia
Zostaw buty na Końcu Świata

4 komentarze:

  1. Nie wspomnę, że nie ma słów, by skomentować taką wyprawę. Idę umrzeć z zazdrości ;) Łukasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Własnie wyruszam za 2 dni ..na te sama Drogę.....Gorąco pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno będzie świetnie! Gwarantuję to!!

    OdpowiedzUsuń